28 grudnia 2005


Co Panstwo widza?

21 grudnia 2005


Zdrowia, szczęścia, miłości, pomyślności, szczerości, radości.

Żony, dziecka, wnuka, pieniędzy, domu, samochodu.

Bezpieczeństwa, siły, spełnienia, wygranej, awansu, nagrody.

Prawdziwości, naturalności, wiary, pomocy, przyjaźni.


Podejrzewam, że mało kto z Państwa lubi to zawieszenie. Ostatnie godziny przed świętami. Czas między milionem życzeń składanych - od chcenia lub nie - znajomym, po wyjazd do zaniedbanych bliskich. Przecież albo święta, albo praca. Ja nie lubię tych dni, bo nienawidzę stać w rozkroku. Szczęśliwie dziś po pierwsze nie musi być o mnie, po drugie nie musi być z perspektywy njusrumu. Czyli, że nie będzie ani smutno, ani politycznie.

Spotkamy się w tym miejscu dopiero za jakiś czas, kiedy świat już zdąży wszystko podsumować. Dlatego chcę się do tego dodawania myśli dołączyć zawczasu. Od roku, mniej więcej, mam ze sobą notes, w którym zbieram co ciekawsze fragmenty książek, zapiski obcych autorów, złote zdania. Mam nadzieję, że znajdą Państwo na święta coś dla siebie.


Antoni J. Pastwa: "Kamień ma swoje słoje jak drzewo".

Vinicius de Moraes: "Miłość jest wieczna dopóki trwa".

Ryszard Kapuściński: "Pierwszą ofiarą wojny jest prawda".

Andrzej Łapicki: "Pewna pani mówiła, że najlepiej było za cara, bo miała osiemnaście lat".

Marek Edelman: "Wystarczy mi przekonanie, że człowiek to jest coś wyjątkowo paskudnego".

Arthur Schopenhauer: "Najmniej wartościowym rodzajem dumy jest duma narodowa".

Niccolo Machiavelli: "E sara mia colpa se cosi e?", czyli "I czyż to moja wina, że sprawy tak się mają?".

Abraham Lincoln: "Można stale oszukiwać jednostki, przez jakiś czas ogół, ale nie można stale oszukiwać ogółu".

Stendhal: "Usłyszeć znaczy usłuchać".

Janusz Głowacki: "Słabym punktem twórczości Szekspira jest brak motywu zmartwychwstania".


Już nie śmiałem cytować kolejny raz na tych łamach mojego ulubionego fragmentu z Głowackiego kiedy z Sartra na nasze przekłada pojęcie egzystencjalizmu, już myślałem, że zamknę notes kiedy otworzył się na cytacie ze "Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego: "Czy pan wie co to znaczy nie mieć dokąd pójść?".

18 grudnia 2005


Gdybym tylko nie umieral na sama mysl o sobie na statku, gdybym tylko mial odwage, gdybym...

13 grudnia 2005

Nie bronię się, jestem wariatem. Od kilku godzin za moją głową kończy się i zaczyna, kończy i zaczyna śpiew niejakiej Madeleine Peyroux. Jej wykonanie "Dance me to the end of love" podlewam czerwonym winem i zastanawiam się jak nazwać chorobę, która nie pozwala człowiekowi zniknąć. Nadzieja? Otępienie? Miłość? Co sprawia, że ludzie na granicy życia i śmierci wybierają nawet nijaką, ale jednak egzystencję?

Wtańcz mnie w swoje piękno i niech skrzypce drżą
Przez paniczny strach aż znajdę w nim bezpieczny port
Chcę oliwną być gałązką podnieś mnie i leć
Tańcz mnie po miłości kres


Chciałem uciec w tym tygodniu. Zamknąć się w miejscu bez adresu. Skupić na problemach własnych. Milczeć. Krzyczeć. Rozliczać. Do poniedziałkowego wieczora w centrum szarej, podlewanej mżawką i podziębianej mrozem Warszawy. Czekaliśmy w niewielkiej grupie na zielone światło dla pieszych. Ja, młoda kobieta w eleganckim zimowym płaszczu i parasolką w prawej ręce oraz oni. Z tyłu nadbiegali kolejni anonimowi obywatele tego przeklętego miasta.

Wtańcz mnie w swoje piękno, póki nikt nie widzi nas
W twoich ruchach odżył chyba Babilonu czas
Pokaż wolno to, co wolno widzieć tylko mnie
Tańcz mnie po miłości kres


Staliśmy wszyscy na wąskim pasie asfaltu między przystankiem tramwajowym a trzypasmową zatłoczoną drogą w stronę Żoliborza. Każdy miał głowę odwróconą delikatnie w prawo. Czekaliśmy na czerwone światło dla samochodów. Ona była wtulona w jego plecy. Malutka, drobna istota w granatowej kurtce, z niezadbanymi włosami i w okularach na strasznie zakatarzonym nosie. Widać było właściwie tylko jej głowę.

Odtańcz mnie do ślubu aż jeszcze, jeszcze raz
Tańcz mnie bardzo delikatnie długo, jak się da
Bądźmy ponad tej miłości pod nią bądźmy też
Tańcz mnie po miłości kres

On zachowywał się bardzo spokojnie. Odważnie wyjeżdżał poza granicę naszej wysepki, jakby chciał wymusić wolną drogę dla pieszych. Na jego głowie kłębiły się zapuszczone loki. Siedział pierwszy, lekko wysunięty do przodu, jakby spychany przez współpasażerkę. Miał na sobie brązową kurtkę, okulary na zasmarkanym nosie, a w prawej ręce trzymał kule.

Tańcz mnie do tych dzieci, które proszą się na świat
Przez zasłony, które noszą pocałunków ślad
Choć są zdarte lecz w ich cieniu można schronić się
Tańcz mnie po miłości kres

- Może państwu pomóc, zapytałem. Dziękujemy, odpowiedzieli chórem, jakoś sobie poradzimy. Błysnęło zielone świato. Tylko mignęli mi na elektrycznym, inwalidzkim wózku. Kierowca i pasażerka. Dwoje skrzywdzonych przez naturę ale szczęśliwych ludzi.

Wtańcz mnie w swoje piękno i niech skrzypce w ogniu drżą
Przez paniczny strach aż znajdę w nim bezpieczny port
Pieść mnie nagą dłonią albo w rękawiczce pieść
Tańcz mnie po miłości kres*

Wiem, że jeszcze będzie czas na życzenia, ale gdybym nie żdążył... tak cudna miłość niech się Państwu przydarza.



* Tłumaczenie słów piosenki Cohena Maciej Zembaty

12 grudnia 2005


Zostałem skazany na bycie pyłem.

Leżę rozsypany na środku pokoju,

zwinięty kłębek brudu.

Ból mi zdradził, że się brzydzi kurzu.

Tu nikt mnie nie sprzątnie,

bo już nikogo nie ma.

Nikt się nie zająknie,

bo już nie trzeba.


* * *


Czy można robić coś,

będąc takie nic?

Nic.

Nie ma sił, nie pozwala strach.

Nie ma celu, nie ma szans.

Nic każdemu jest na nic.

Uwiera. Wadzi. Razi.

Nawet nic dające z siebie coś.

Jest nic.

07 grudnia 2005

Ojciec Moher

Miałem sen. Siedziałem na szerokich betonowych schodach nad Wisłą w Toruniu. Paliło lipcowe słońce. Piłem kolejnego Heveliusa z niebieskiej puszki i patrzyłem na wodę, która niesie brudy z południa kraju. Obok siedział mężczyzna w czarnych spodniach i szarym swetrze, spod którego wystawała koloratka. Na lekko rozpłaszczonym nosie miał okulary z jasno brązowymi szkłami. Bawił się patykiem. Nagle się przysunął i zagaił: "co ty, ku..., Kuźniar wiesz o radiu?".

To był współczesny mistrz wizji i fonii. W środę upije się z okazji czternastych urodzin stacji. Będzie zabawiał około dziesięciu tysięcy zakochanych na zabój wielbicielek. Szczęściarz, cholera. Jedna z nich, członkini kółka recytatorskiego przy jednej z parafii napisała już nawet dla niego piosenkę. Proszę, żeby korekta niczego nie zmieniała.


Raz, dwa trzy i...: Poprzez Polskę wionął wiatr nadzieją/naród czeka na ratunek swój/komuniści nienawiścią zieją/opluwają to, co święte jest. I refren: Moherowy beret sobie włóż/i przy radiu stój jak Anioł Stróż/Pokaż im, jak Polakiem być/Pokaż, jak uczciwie z Bogiem można żyć.

Żeby nie było wątpliwości, to nie jest apel do pana Boga, to jedynie zawołanie do szefa toruńskiej stacji. Przy refrenie się rozklejam: Moherowy beret sobie włóż/i przy radiu stój jak Anioł Stróż. Czytałem w życiu kilka listów od nawiedzonych słuchaczy ale to jest szczyt umysłowego zaścianka. Kolejna zwrotka: Garną się pielgrzymki do Torunia/w modłach powierzając życie swe/kocha cię lud, ojcze Tadeuszu/prawdą i miłością obroń się. Niezłe, szczególnie kiedy ktoś zna melodię, do której to napisano. Idzie jak "Biała mewa" Lecha Stawskiego i jego zespołu KIS. Nie znam, choć powinienem, bo po dwóch miesiącach grania w roku '94 sprzedało się ponoć milion płyt z tym megasuperhiper przebojem. Artysta Stawski opowiada, że pomysł płyty przyszedł mu (a raczej strzelił) do głowy w czasie stanu wojennego kiedy pływał dookoła świata na statku ''Finlandia''. Ja na trzeźwo też bym tego nie wymyślił.

Utwór w oryginale intonować należy jak następuje: Poprzez morza i przez Oceany/płynie statek wśród spienionych fal/A na statku chłopak zakochany/zakochany w morzu tyle lat/Nad okrętem biała mewa leci/nad pokładem gdzieś się zerwał wiatr/A nad statkiem czarne chmury wiszą/a marynarz swą melodię gra. I mój ukochany, nie mniej grafomański, refren: Biała mewo leć daleko stąd/leć daleko na Ojczyzny ląd/Poleć powiedz, że marynarz chwat/morze kocha od dziecinnych lat.

Każdy, kto będąc w podróży po kraju pozwolił swojemu radiu na automatyczne strojenie fal wie, co najpierw ryknie z głośnika. Albo babcia modląca się swoim piskliwym głosem, albo zniewieściały ksiądz do przesady podkreślający dziewictwo Maryi. Perełka w postaci "trzech słów do ojca prowadzącego" już się raczej nie zdarzy. Ponoć na morzach i oceanach stacja z Torunia odbiera lepiej niż Gdynia Radio. Pewnie dlatego zasłuchany w sumienie Ojczyzny marynarz Stawskiego wrzucił do morza butelkę z tym wyznaniem.

Co się stało mój kraju ukochany/że takie herezje ślesz w świat bez nagany/moi druhowie z pokładu pytają przy winie/czyśmy tam nad Wisłą już opuścili jaskinie.

A my się wciąż pakujemy. Nieśmiałe próby ucywilizowania kończą się przy urnie. Dobrze, że nie musieliśmy długo czekać na hymn zwycięzców: Moherowy beret sobie włóż i przy radiu stój jak Anioł Stróż...

04 grudnia 2005


Dla tych, ktorzy wlasnie podladowuja akumulatory....