31 stycznia 2007



Stockholm bardzo wczesnym zimowym popoludniem...

Zadyszka mediów

Gdzie tam, nic nas nie zatrzyma. Nas – mediów ogólnie, bo w sercu, mam nadzieje, udało się nam przystanąć i pomyśleć dłużej. Znacznie dłużej. O śmierci Mistrza. To jest jedno z tych pożegnań, które wydają się nieprawdopodobne z definicji.

"Jak to, nie żyje?!" – słyszałem, jak Piotr Baron opowiadał w Programie Trzecim PR o swojej reakcji. No właśnie, jak to? Dlaczego teraz, kiedy cierpimy na największy brak autorytetów w naszej najnowszej historii? Strach pytać kto nam został. Trzy, cztery, (?) osoby, których wkrótce też może zabraknąć. Będziemy żałować?

Nazajutrz po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego jeszcze ktokolwiek pamiętał. Następnego dnia było tak normalnie, że aż nienormalnie. Jeśli śmierć takiego Człowieka nie zatrzymuje mediów w ich szaleńczym tempie, to co nimi wstrząśnie?

Na ostatniej stronie specjalnego wydania 'Dużego formatu' jest zdjęcie fotela, w którym pisał Ryszard Kapuściński. Z końcówki stycznia tego roku. Na spracowanym biurku leży deseczka z klapką i przygotowanymi do zapisania kartkami. Na drugim planie biblioteka. Najwięcej jest książek, które mają w tytule słowo 'filozofia' lub 'historia'.

Wewnątrz numeru fragment zapisków Mistrza: 'Na starość nie pogrążać się w tematyce starości. Nie jęczeć, nie zrzędzić, nie rozdzierać szat. Trzeba żyć zgodnie z dynamiką świata. A jest nią przecież dziś: szpan, super'.


Trzeba?

24 stycznia 2007

- Co jest trudnością dla człowieka, który chce dziś poznać z lektur świat, zdobyć o nim wiedzę, zrozumieć go?
- Nadmiar. Morze książek, czasopism, taśm, stron internetowych, a wszystko pełne wszelkich teorii, nazw, danych.
Nadmiar.

Ryszard Kapuściński, "Lapidarium IV".
Najskromniejszy i najmądrzejszy człowiek, jakiego spotkałem i jakiego czytałem.

23 stycznia 2007

Wirus zdrowia społecznego

Czas na PPZR! To może być przełom w polskiej polityce. To może być skuteczniejsze niż jutrzenka nadziei, światełko w tunelu oraz zaciskanie kciuków w jednym. To może być niezły „prze“ (żeby nie powiedzieć przełom). Polska Partia Zdrowego Rozsądku jest nam potrzebna jak nigdy dotąd.

Śmieje się prasa, że pod oknami braci (Braci?) stoją kolejki ich znajomych sprzed lat. A to murarz chce być ministrem budownictwa, a to pijaczyna, który tankuje dzień w dzień chce do ORLENU, a to znowu była wuefistka Kaczyńskich marzy o fotelu w PZPN. Żadna z tych osób nie jest bez szans, wręcz przeciwnie – jeżeli kiedykolwiek mignęła im (Im?) przed oczami, automatycznie należy do elitarnej grupy potencjalnych kandydatów.

Ktoś napisał niedawno – celny komentarz, od razu wiadomo jakiej opcji kibicujesz. Rzeczywiście, jestem za PPZR. Jako przeciwnik durnoty cenię sobie przede wszystkim zdrowy rozsądek, stąd marzenie o Polskiej Partii Zdrowego Rozsądku. Takiej, która będzie przekładała język władzy na polski. Która powie: podmiana eksperta od paliw na kolegę prezydenta nie wynika ze strachu o bezpieczeństwo kraju, ale z poczucia wyższości. Zwyczajnie – lepsi od nas (naszych) znikają, taka jest idea Kaczyńskich.

Ciekawie o braku tolerancji we współczesnej Polsce mówiła niedawno Agnieszka Holland w „Wysokich obcasach“. „Premier nie kontroluje swojego języka, używa obelg. (…) Wydaje się, że jest mu to niezbędne, że to go napędza. Ale jest to zabójcze dla zdrowia społecznego“.

I psychicznego obywateli, obawiam się. Dlatego czekam na wezwanie lekarzy: Polacy, dla własnego dobra, trzymajcie się z dala od władzy!

16 stycznia 2007

Polska 2040

Wstydzę się za siebie. Nie pierwszy raz w ostatnich dniach, ale pierwszy raz tak mocno odczuwam pomyłkę. Przyznaję, że do niedzieli nie doceniałem polskiego premiera. Wydawało mi się, że wszystko można o nim powiedzieć ale nie to, że jest dowcipny. Zaskoczył mnie Jarosław Kaczyński w wielkim stylu.

Nie ma lepszego przyrządu do rzeźbienia mięśni brzucha niż ostatni numer „Wprost“. Szef rządu zwierza się tam, że chciałby rządzić Polską (chyba tylko Polską?!) do roku 2040. Rok 2050 z racji okrągłości wydaje mi się bardziej symboliczny ale nie można wymagać od Jarosława Kaczyńskiego (nawet od niego), żeby sobie wreszcie nie odpoczął.

Studiując wywiad z premierem (zwykłe czytanie mogłoby być
lekceważące) próbowałem sobie wyobrazić Polskę w roku 2040.
Przede wszystkim – pozbawiona gór i morza, żeby nikt się już nie wywyższał i nie mówił władzy: spływaj. Nizinny, jednolity i dość monotonny charakter krajobrazu wpływał na język i sposób myślenia obywateli. Z polszczyzny zniknęły słowa: opozycja, sprzeciw, niesubordynacja, zdrowy rozsądek i dystans do siebie. Mieszkańcy stracili umiejętność kręcenia głową w prawo i lewo, doskonale za to radzili sobie z kiwaniem nią w pionie.

Zresztą kraj nie był zbyt ludny. Hermetyczne otoczenie możnowładców stanowiły dzieci i wnuki obecnych członków klubu parlamentarnego PiS, Kancelarii Prezydenta oraz pracowników NIK z ostatnich lat XX wieku i warszawskiego ratusza sprzed epoki HGW. Śmieszne? Straszne!

Całe szczęście to tylko marzenie Jarosława Kaczyńskiego, a nie dekret. Inaczej, obawiam się, rok 2040 byłby nie tylko datą końca dyktatury braci, ale przede wszystkim 33. rocznicą Wielkiej Emigracji.

09 stycznia 2007

"Fear factory" w/g Rydzyka

Ja niżej podpisany zaprzeczam swojej przynależności do dziennikarskich „szwadronów śmierci“. Praca dziennikarza nie polega na pieszczeniu władzy - także kościelnej. Celem tego zawodu jest, przepraszam za nazbyt górnolotne zdanie, szukanie prawdy i jej odkrywanie. Szczególnie prawdy, która może boleć, a czasem nawet zabić.

Czymże innym jest bowiem to błyskawiczne przejście arcybiskupa Wielgusa w stan „senioralności“, jak nie śmiercią cywilną. Nie mnie oceniać, czy na to zasłużył, czy nie. Zrobili to już historycy, także ci powołani przez Kościół, zrobił to wreszcie sam papież. Mnie porusza dramat człowieka. Każdy ma jednak taki czyściec na jaki zasłużył. I nawet nie jest już ważne, że w rezygnacji trzeba było arcybiskupowi pomóc. Ważne, żeby inni nie szli jego śladem.

Któryś z publicystów powiedział, że w sprawie abp. Wielgusa mieliśmy do czynienia z reality show. Podejrzewam, że miał na myśli katolicką wersję „Fear factory“. Wielu z nas ma przed sobą obraz nerwowo przymrużanych oczu arcybiskupa połączony z wrzaskiem tłumu. Przerażające, powtarzane kilka razy „nie“ w ustach wyznawców Rydzyka było niczym innym, tylko zbezczeszczeniem archikatedry św. Jana, było sprzeciwem wobec woli papieża.

Z drugiej strony dlaczego dziwić się, że Kościoł nie radzi sobie z lustracją, skoro nie umie zapanować nad zwykłym dyrygentem z Torunia? Tadeusz Rydzyk (przepraszam ale „ojciec“ nie przechodzi mi przez gardło) gra na nosie zarówno Episkopatowi, jak i rządowi. To oni tańczą tak, jak on gra. Nikt nie umie odwrócić tych proporcji.

Widać, że bezgraniczne oddanie Rydzykowi, ślepa wiara w jego bezczelne nauki nie wynikają z wykształcenia, wieku i nakrycia głowy. „Fear factory“ zaczyna nowy sezon.

02 stycznia 2007



Dobrych perspektyw przez cały rok życzę Czytelnikom... Autor