30 października 2007



Tu jest Polska...

Dum(k)a na dwa serca...

Wieje nudą. Ale jak! Nagle całe napięcie gdzieś uleciało. Z politycznych zakamarków powyłazili zieloni ludkowie. Strzepując kurz z marynarek zaczynają coś mówić. Padają nazwiska Bury, Grzeszczak, Kłopotek. Zdaje się, że są to poważne polityczne deklaracje. Boże, znów miej nas w swojej opiece.

Ludowcy mniej inspirują do żartów niż reszta nowej władzy. Wydaje się to naturalne. Miny i postury tych polityków są same w sobie wystarczająco zabawne. Za to kandydat na premiera doczekał się swojego czasu. Żart internetowy niesie, że pierwszego dnia swoich rządów Tusk wyczarterował samoloty i miliony Polaków wróciło do kraju, drugiego dnia zarządzeniem zlikwidował wypadki samochodowe, siódmego dnia, po zrobieniu wszystkich cudów, odpoczął. Wieczorem w niedzielę Donald Tusk od niechcenia zniósł przymrozki, żeby jabłka już nigdy nie drożały.

Ładne? Wiem, że nie aż tak dobre jak żart premiera o odejściu w razie przegranej. Pamiętajmy jednak, że Jarosław Kaczyński niemiłosiernie zawyżył poprzeczkę. Może ją przeskoczyć wyłącznie drugi z braci ogłaszając, że milczy, bo nie wściekł się na wynik wyborów.

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN 24.

22 października 2007

Optymizm?

Lepiej mi się oddycha. Z nowym tygodniem w powietrzu jest zdecydowanie mniej dwutlenku węgla, a więcej tlenu. Nie wiem z czego to wynika. Nie wykluczam, że wpływ na oczyszczenie atmosfery miały niedzielne wybory.

Ile to potrwa? Nie wiem. Czy teraz będzie już tylko łatwo, przewiewnie i miło? Nie sądzę. Czy przed nami jedynie radość, cuda i pełnia szczęścia. Nie. Boję się, że szybko zaczniemy się podduszać. Z trudem przyjdzie nam łapanie oddechu. Może to nie będzie tak permanentny i szkodliwy proces jak przez ostatnie dwa lata ale nie mam wątpliwości, że on nadejdzie.

Co wiadomo na pewno? Że wygrali Polacy – chciało im się ruszyć z domu. Że nie przegrał PiS – stracił władzę ale nie poparcie. Że Zbigniew Ziobro ma ograniczoną wyobraźnię – nie sądził, że może pokonać filozofa Gowina. Że przed Platformą ogromne wyzwanie – udźwignąć czterdziestoprocentowe zaufanie. Że odszedł brat, ale brat pozostał.

Gdzie optymizm? Nigdy go u siebie nie widziałem.


Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN 24.

17 października 2007

Byle do zakrętu

Brud. Smród. Syf. Zgnilizna. Nieczystości. Zepsucie. Nijakość. Bylejakość. Beznadzieja. Brak słów. Niechęć. Nudności. Podłość. Niegodziwość. Ciosy poniżej pasa. Głupota. Idiotyzm.

A pozytyw? A nie ma. W tej kampanii wyborczej nie ma jasnych stron. Nie ma w niej niczego, na co warto by zwrócić uwagę. Przerzucanie obornika mnie nie interesuje. Mam chęć odwrotu, ucieczki.

Dlatego nie mam ochoty pisać niczego więcej. Do niedzieli. Musimy my – odbiorcy polityki – zacząć siebie szanować. Jeden ze stałych widzów, pan Stanisław (l. 50), przypomniał mi rankiem piosenkę Jacka Janczarskiego: coś być musi, do cholery, za zakrętem.

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN 24.

10 października 2007

Prawie jak Jezus

Oj są. Są na świecie rzeczy, o których nie śniło się nawet największym miłośnikom Tadeusza Rydzyka. Europoseł Tomczak na rozpoczęciu roku akademickiego w szkole Rydzyka porównał Wielkiego Założyciela do Jezusa.

Sala szczelnie wypełniona słuchaczami i Wielkimi Wysłannikami z Warszawy. Siedzą Olszewski, Gosiewski, Macierewicz, Szyszko rozgląda się także prałat Jankowski. „Już nie raz pokazałeś nam ojcze dyrektorze, że potrafisz chodzić po wodzie”, mówił poseł. Kronikarze nie odnotowali reakcji sali. Wyobrażam sobie jednak, że było jedno wielkie padanie na kolana.

To jest właśnie to poczucie humoru, z którego słynie drużyna dziś rządząca. Smsową zabawę w odbieranie babci dowodu premier podniósł do rangi zamachu stanu, a znany bajkopisarz Ludwik Dorn wziął za szczyt chamstwa. Kogo by w PiS nie zapytać czy premier kryje w sobie coś takiego jak poczucie humoru pada błyskawiczna odpowiedź: i to jakie! Musi być wyjątkowo głęboko schowane.

Dobry znajomy premiera sprzed lat Jacek Maziarski mówi w Dzienniku, że Kaczyński jest „oddany polityce do szpiku kości. Namiastką jego życia prywatnego jest kot. I tyle”. Aż strach pomyśleć jakby szef rządu odebrał akcję: „zabierz premierowi kota, niech się zakocha”. Jako wypowiedzenie wojny?

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN 24.

02 października 2007

Mówcie mi Autorytet


Premier ma rację. Autorytety znaczą tyle, co nic. Odnalezione właśnie dokumenty każą zweryfikować zachwyty nad Dziewicą Orleańską. Miała męża i – zdaje się – dwójkę dzieci. Ingerencja Ducha Świętego wykluczona.


Dlaczego ludzie z taką pokorą słuchają profesora Bartoszewskiego? Bo nie mają co robić w sobotnie popołudnie? Bo chcą wiedzieć komu ostatnio kłaniał się w pas lub przed kim chodził na czworakach? Nie, słuchają, bo każdy jego wykład – nawet w biegu na samolot do Niemiec – zmusza do myślenia.

Dlaczego jednak nie wszyscy dają się przekonać, że profesor może mieć rację? Bo przesadza mówiąc o „frustratach i dewiantach politycznych“? Bo śmie apelować o szacunek, a nie pęcznienie nienawiścią? Nie, bo władza w Polsce cierpi na głuchotę. Zaawansowaną do tego stopnia, że nie słyszy nawet samej siebie. Inaczej ludzie PiSu mieliby w oczach przerażenie, a nie pychę.

Problem polityków tej partii polega także na tym, że nikt nie zaryzykuje innej wersji wydarzeń niż ogłosił prezes. Owszem szef musi mieć posłuch wśród załogi, ale kiedy jedynym autorytetem prezesa jest on sam, ta zasada mocno się wykoślawia.


Szaleństwem jest sugerowanie, że „pewien polityk” (premierowi nazwisko profesora nie przeszło przez gardło) dał się porwać fali nienawiści płynącej od dwóch lat przez Polskę. Gdyby premier usłyszał, co mówi, może choć raz zrobiłoby mu się wstyd. Może by przeprosił…

Przepraszam, zagalopowałem się.


Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN 24.