05 września 2006

Rynsztok na cmentarzu

Wróciłem z Powązek. Nie dlatego, żebym był zwolennikiem taplania się w narodowej martyrologii ale dlatego, że następuje zwyczajne przegięcie. Dotąd, kiedy rządzący panowie skupiali się na strzykaniu jadem i obrzucaniu gównem swoich wrogów na Wiejskiej albo w okolicy, było mi to mniej lub więcej obojętne. Ale kiedy rynsztok przenosi się na cmentarz, mówię chamom dość!

Groby Jacka Kuronia i pułkownika Kuklińskiego dzieli może pięć metrów. Ale dywan zniczy, które ludzie zapalili na grobie Kuronia dotyka tabliczki z informacją kim był Jack Strong (pseudonim pułkownika). Podobnie z koszami kwiatów. Biało-czerwono-żółty szpaler ciągnie się przez całe lata; od daty urodzin i śmierci Jacka Kuronia (3 marca 1934 – 17 czerwca 2004) do tych samych encyklopedycznych informacji o Ryszardzie Kuklińskim (13 czerwca 1930 – 11 lutego 2004). Byli prawie w tym samym wieku. Na różne sposoby chcieli dla swojego kraju tego samego – wolności. Zarówno jeden jak i drugi poczuli jak to jest być w ojczyźnie tak samo wielbionym, jak i poniżanym; przez takich intelektualnych gangsterów jak Giertych.

Człowiek, to brzmi dumnie… Problem współczesnej władzy, ale także problem nas wszystkich, jest taki, że w miejscu zdeptanych autorytetów nie pojawiają się nowe. Aktualni „rewolucjoniści“ zapomnieli, albo zwyczajnie nie pomyśleli o tym, że z autorytetem jest jak z drzewem: ściąć można w jednej chwili – rośnie latami.

Po prawej stronie za głową Jacka Kuronia stoi drewniany afisz: „Jacku, obiecujemy, że będziemy dbali o to, o co walczyłeś przez całe życie“. Podpisane: Monika z rodzicami. Obok inne słowa szacunku, od rodziny Wereszczyńskich. Podpisane: Kasia 34, Daniel 29, Ola 12 lat.

Na Powązkach pachnie już jesienią. Jeżeli nic nie powstrzyma koalicyjnego walca przed dalszym poniewieraniem bohaterami, pierwszego listopada będziemy mieli aż nadto miejsc na postawienie znicza.