15 kwietnia 2005

Jechać na legala

Przesądzone. Odtajnię mój kołozeszyt na spirali. Padną daty, nazwy miast, kolory szalików, zapach bohaterów, tytuły ich lektur a wszystko po to, by prawda o pomarańczy i buraku została wreszcie ujawniona.

To była sobota, 23 października 2004, bardzo poranny ekspres "Bolesław Prus" z Warszawy przez Kutno, Poznań, Krzyż do Szczecina. Dla wielu pasażerów był środek nocy, dla dwójki, która dosiadła się w Poznaniu półmetek dwudniowej podróży. Ale spotkanie z nimi było dopiero przede mną. Początkowe dwieście kilometrów w zadymionym przedziale (biletów dla nieprzyjaciół raka zabrakło) przypominało poczekalnię u psychiatry. Dwóch facetów i przeziębiona kobieta o głosie Barry'ego White'a walczyło o zatrzymanie snu i znalezienie odrobiny świeżego powietrza. Wszyscyśmy się poddali po pierwszej godzinie jazdy. Nikt nie spał. Każdy nasłuchiwał. Dwa przedziały wcześniej trwały zawody w zarzynaniu świń. Bezkrwawe, na szczęście. Zresztą czerwieni było niewiele, dominowała biel zmieszana z zielenią i czernią. Co chwilę do nudnego stukotu kół wagonu dołączał się kolejny nacinany wieprz i w swoim ostatnim słowie wrzeszczał coś w niebogłosy. Mimo godziny ósmej rano ruch na korytarzu też był spory. Trwały poszukiwania guru rzeźników. - Gdzie jest, kurwa, Kowal!? - Hej, ziomal, nie widziałeś Kowala? - Koooowaaal? - No, k..., nie ma gościa! - Idę, k..., musiałem się odlać. Wszyscy rzeźnicy śmierdzieli jak dworcowa ubikacja.

Mój przedział starał się nie zwracać na nic uwagi. Sąsiadowi z naprzeciwka za zapalniczkę służył dopalany papieros. W niewielkich odstępach powtarzał te same czynności: odkładał "Kod Leonarda da Vinci", zapalał lighta, odbierał komórkę, puszczał dymka, śmiał się do słuchawki, że jedzie się zwolnić, zaciągał się, przerywał zmartwionej koleżance, tłumaczył, że ma lepszą propozycję w stolicy, strzepywał popiół za okno i rozłączał się. Pożegnanie brzmiało za każdym razem tak samo. - Tymczasem. Tymczasem Poznań i zapowiadani goście, początkujący rzeźnicy. - Wolne tu som te dwa miejsca? - spytało niepewnie dwóch wymiętych chłopaków. Nikt nie protestował. Przysiedli. Zasnęli. Na chwilę jedynie, bo oto znów goście. Tym razem o nic nie pytali. Chłopak z dziewczyną weszli ubawieni do przedziału i kopem w nogi zbudzili wymiętych. - Nie spać - seplenił on. Górna szczęka wygięta w bardzo wąskie "U" była wyraźnie przed dolną. Tak ułożonymi zębami opowiadał, że przed chwilą "opierdolił" tę "suk..." konduktorkę, bo mu wlepiła mandat. Zarechotał dumny, że się postawił kobiecie. Włączyła się dziewczyna. - Ja już nie jadę na przypał, jadę na legala. Przeszedłam się po całym pociągu i uzbierałam na bilet.

Kiedy tylko chłopak z dziewczyną wyszli, wymięci się rozkręcili. Dostali po papierosie i zaczęli marzyć o wyniku meczu Legii z Pogonią. - Żeby tyko chocia remis był. - No - mówił mój sąsiad - żeby remis. Przeziębiona sąsiadka wysiadła w Stargardzie. Zdążyła życzyć wymiętym miłych wrażeń. Krzyknęli, że dziękują i jak tylko pociąg ruszył otworzyli się całkowicie. Jechali od piątkowego wieczora, wyganiani z kilku pociągów. - Co się naprzesiadaliśmy - mówił młodszy wymięty. - Co żeśmy kar dostali... Nareszcie, Szczecin Główny.

Tyle odtajnionych zapisków z podróży. Na koniec zaginione pytanie z najnowszego narodowego testu IQ: jeżeli bilet PKP w promocji "pomarańcza" trzeba kupić na tydzień przed podrożą, to kiedy bilety w promocji "burak" wykupili rzeźnicy i wymięci?

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Jarku, to jest fantastyczne :))

10:51 AM  

Prześlij komentarz

<< Home