26 kwietnia 2005

Puszcza ropecka, opowiadanie

Ojciec Bartka zawsze wyruszał w trasę rano. Miał doświadczenie, bo odkąd pamiętam za rozpadającym się osiedlowym śmietnikiem, parkował zakładowego żuka, którym odwiedził chyba wszystkie fabryki śrub w Polsce. Z tego też powodu auto było w takim samym stanie jak ta śmierdząca budowla i jeździło tylko dlatego, że pan Andrzej był świetnym mechanikiem.

- Bartek wstawaj! Nie trzeba było ślęczeć do nocy - mama mojego szkolnego kolegi była bezlitosna każdego ranka. W normalny dzień włączyłaby jeszcze odkurzacz, ale w dzień wyjazdu darowała sobie tak brutalny budzik. Poza tym była czwarta rano a gospodyni klatki nie wypada łamać zasad sąsiedzkiego pożycia, które dopuszczają sprzątanie tylko między ósmą a dwudziestą. Nie mówiąc już o złośliwych komentarzach sąsiadek, które wytknęłyby pani Ani ten poranny rumor na najbliższym zebraniu w spółdzielni.

Pan Andrzej zdążył już zapakować do stojącej pod domem przyczepki pierwsze torby, namiot, śpiwory. Dołożył też metalową skrzynię z narzędziami "na wszelki wypadek". Musiał ciągnąć za samochodem to dwukołowe żelastwo, bo sprowadzone niedawno z Niemiec auto było małe, niepewne, a bagażnik na dachu nie wchodził w grę - wszystkie pieniądze poszły na cło.

Tego ranka pan Andrzej zdążył już także zabrać sobie kilka kolejnych minut z życia wypalając trzy popularne do małej czarnej, ale mocnej. Chcąc uniknąć kłótni o to z żoną nawet psu pozwolił pobiegać dłużej niż zwykle. - Pospieszcie się! Nie mam zamiaru jechać tam cały dzień - krzyczał znad kolejnej filiżanki kawy. Był niespokojny jakby w trasie miało się coś stać. - Jeszcze musimy zatankować! - Uspokój się Andrzej - prosiła żona - nalejemy paliwa już za miastem, na najbliższej stacji.


Co ona mogła o tym wiedzieć? To on był szefem, on przynosił do domu z garażowego warsztatu ciut więcej niż rentę, więc "po co się wtrąca"! Gdyby dawali nagrody za wysokość ciśnienia byłby bogatym człowiekiem. Ale zostawał jedynie totolotek. Pan Andrzej był na nogach dopiero od półtorej godziny a już miał serdecznie dość całej tej wyprawy. Zabrał syna i pojechali do garażu. Tam schowane było paliwo na wakacje. Gdzieś udało się kupić je taniej albo ktoś oddał parę litrów benzyny w zamian za naprawę auta i pan Andrzej trzymał swój skarb w kilku kanistrach już od paru miesięcy. Nie był to wcale czas Bushowej wojny w Zatoce, tu chodziło o wskazania domowego kalkulatora - będą wakacje jak będzie na paliwo, jak znajdzie się tanie pole namiotowe i jak uda się ugotować zapas zup i drugich dań do słoików.

Wyruszyli. Pogoda nie była zła, wycieraczki pracowały w sumie kilkanaście minut, a pies i tak dostawał szału kiedy czarny, wąski kawałek metalu przesuwał się z jednej strony szyby na drugą. Nie daj Boże żeby jeszcze guma trafiła na suchy kawałek szkła. Po dwóch godzinach drogi mijali Głogów. Potem przystanek w Międzychodzie i kilkuletni fiat uno wlokący za sobą szkaradną przyczepę był już na ostatniej prostej do Puszczy Noteckiej. Miejsce wybrał przyjaciel pana Andrzeja, nieżyjący już Bogdan, najspokojniejszy człowiek jakiego Bartek znał. Pewnie dlatego zdecydował się na to odludzie. Las był przespokojny, jezioro, nad którym rozbili namioty miało na oko pierwszą klasę czystości. - Patrzcie, raki - dla pani Ani wyjazd na tydzień do lasu był, mimo drobnych szczęśliwości, mordęgą. Nie można przecież utrzymać porządku w namiocie skoro śpią w nim trzy osoby, wokół jest mnóstwo piasku, do tego pies, który po kąpieli zawsze się gdzieś wytarza i obtrzepie akurat w wysprzątanym przedsionku. Ale bywały chwile kiedy wygrywała ze swoją obsesją, brała pod rękę koszyk, wokół palców wiązała smycz i ruszała na jagody. Widok pewnie dla niej samej zaskakujący, ale odpoczywała. Przez moment.

- Idźcie mi stąd i pozwólcie spokojnie posprzątać - zaczynała po powrocie. Prawie wszystkie życzenia pani Ani udawało się spełniać. - Bierzesz tego robaka w palce i przekłuwasz na haczyku - tłumaczył pan Bogdan. Bartek dotąd nie łowił ryb ale zarzucenie wędki pozwoliło mu zrozumieć jaki sens ma siedzenie godzinami na rybackim foteliku i wpatrywanie się w spławik. Cisza i spokój jakie temu towarzyszą są niepowtarzalne. Gorzej potem.

- A to co? - pytał zdziwiony po rozkrojeniu jednej ze swoich pierwszych, średniej wielkości, zdobyczy. - To tasiemiec, dlatego była taka gruba - tłumaczył mu ojciec. Nad wodą nawet panu Andrzejowi udzielał się ten cudowy spokój. Nawet on czekał aż spławik się poruszy, drgnie znowu, schowa pod wodą na chwilę, na dłużej... i ciach! Ryb z tasiemcami nie było dużo, większość trafiała na rozgrzany na turystycznej kuchence olej. Zresztą zabrakło go już pierwszego dnia, bo pani Ania zabrała ze sobą napoczętą butelkę, część wylała się po drodze wywołując karczemną awanturę i zostały resztki. Ale za lasem była wieś i jedyny tam przemysłowy sklep o swojskiej nazwie "U Przemka" albo "U Maćka". Nikt tego teraz nie pamięta. Tak czy inaczej i Przemek i Maciek sprzedawali to samo czyli piwo, mydło i powidło. No i olej.

Tydzień wymarzonych wakacji minął błyskawicznie. Zaprzyjaźnieni miejscowi już obiecali, że zaklepią miejsce na przyszły rok, a pani Ania powtarzała: - Przyjedziemy jak tylko będą pieniądze, bo pięknie tu u was. Zaczynała się szara, blokowa rzeczywistość. Ruszyło sprzątanie, marynowanie grzybów, gotowanie dżemu z jagód. Bartek znowu okupował z kolegami trzepak, a Pan Andrzej z kieliszkiem podrabianej wódki w ręku czekał w garażu na klientów.

Któregoś wieczora, spędzanego jak zwykle przed telewizorem, wspominali ryby z tasiemcami i tanie piwo przed sklepem w lesie. - Kuwejt nad Notecią - mówił ktoś z ekranu. Zamilkli. - W Puszczy Noteckiej odkryto największe w Polsce złoża ropy naftowej. - Już po wakacjach - burknął Bartek - zostanie nam działka za domem.
Nie przesadzał. On wprawdzie wyrwał się po kilku latach z miasta, zaczął pracować i wakacje spędzał za granicą, ale jego rodzice nigdy już nie wyjechali. Bali się niesprawdzonych miejsc i bali się sprawdzać czy stać ich na znalezienie swojej nowej puszczy.


2 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Kłaniam się nisko dziękując za to opowiadanie, Jarku, i czekam na więcej.

11:45 PM  
Blogger Jarosław Kuźniar said...

...bede probowal.dziekuje.Trzymaj sie dzielnie

3:49 PM  

Prześlij komentarz

<< Home