26 września 2006

Ja wysiadam


Czy państwo nie mają już dość zaskakiwania przez życie? Bo ja serdecznie. Całe szczęście to nie jest pamiętnik, mogę ograniczyć się do spraw dalszych mojemu sercu. Jak na przykład robienie z diabła aniola i nagłe odbieranie mu prawa do skrzydeł. Tylko dlatego, że zbyt niezależny jest w swoim lataniu.


Pisowi wydaje się, że każdy z jego partnerów (także wśród obywateli) musi działać jak szybowiec na początku swojej drogi, czyli dać się prowadzić na linie. A wiadomo, że każdy z pilotów tylko czeka na moment, w którym może pociągnąć za spust i zdać się jedynie na wiatr.

Nigdy nie podejrzewałem, że może mi być żal Andrzeja Leppera. Jednak w kontekście, w który wpisali go bracia Kaczyńscy trzeba nie być człowiekiem, żeby się nad Andrzejem nie litować. On, jak mówi Kazimierz Kutz, skutecznie przeprowadził się z obory na salony i w aktualnym zestawieniu był prawie jak mąż stanu. I, choć wiemy, że prawie robi wielką różnicę, na tle reszty „salonowców“ wypadał całkiem nieźle. Nawet jeśli sam na to nie wpadł, pamiętajmy, że jako jedyny w rządzie ujął się za dyplomatami kiedy Macierewicz skracał swoje myśli.

Zresztą, nieważne. Nie chcę rehabilitować Leppera, bo na to nie zasłużył. Podobnie jak dożywotnio zostanie premierem, tak na zawsze będzie dla mnie prostakiem. Problem polega na tym, że od początku jego politycznej kariery słowa: cham, prostak i warchoł nabrały zupełnie nowego znaczenia. Cały świat, a więc także ten polityczny, przewartościował się. Mówiąc wprost: stanął na głowie.

Znów zmuszony jestem abstrahować od życia i odnieść powyższe zdanie do polityki. Ale to nawet bezpieczniej. Zwyczajnie chodzi o to, że ludzie, którzy omotali schlebiającą im większość, pogubili się. Z łajna są w stanie zrobić złoto (w warstwie werbalnej), z kryminalisty - człowieka krystalicznie uczciwego, z oszusta – spowiednika.

Premier tego kraju apelował niedawno znad kaczej maskotki, żeby dobrzy ludzie mu pomogli. Sorry, szefie oraz reszto obywateli, na mnie proszę nie liczyć.