24 września 2005

Od Zamku w Lublinie do granic Poleskiego Parku Narodowego jest ok. 60 km. Dalej droga prowadzi do Włodawy, leżącej na styku granic: polskiej, białoruskiej i ukraińskiej. Sam park kryje się po obu stronach tej trasy. Na lewo jest większy i ciekawszy (w nim będziemy), na prawo ma mniejszego brata dwojga imion: Bagno Bubnów i Bagno Staw.

Moja przygoda z Polesiem zaczęła się w Urszulinie, bardzo umownym sercu parku. Umownym, bo to przecież nie pałac dyrekcji PPN ani ilość sklepów powinna decydować o tym, skąd zaczynamy wędrówkę po głuszy. Teraz jestem mądry, wiem, że spać można także w kilku wioskach dosłownie na skraju lasu. Zresztą nie ma co narzekać, bo to nie są poważne odległości, np. z Urszulina do Jamników jest ok. 10 km bardzo lokalnej drogi. Na mapie widziałem, że gdzieś w tej okolicy, po prawej stronie szosy powinna się zaczynać ścieżka dydaktyczna Dąb Dominik. Ale szczęśliwie ją przejechałem. Było ciepłe niedzielne przedpołudnie. W Jamnikach trwało karmienie młodych bocianów w gniazdach. Żywej duszy, tylko skulony mężczyzna, który przed domem naprawiał wysłużony samochód.

Do dziś nie wiem, jak miał na imię mój Przewodnik. Ale wiem, że sam nie odważyłbym się pójść skrótem. Ruszyliśmy przez łąkę w stronę gęstego lasu. Spacer po Poleskim Parku Narodowym to ciężkie godziny dla ludzi nienawidzących owadów, ale z drugiej strony raj dla entomologów. Ciepłe i wilgotne powietrze między drzewami sprawia, że wokół głowy bzyczy, co tylko może. Zanim doszliśmy do kładki wijącej się wokół jeziora Moszne, przyznaję, złamaliśmy wiele krzaków pokrzyw i przerwaliśmy niejedną pajęczynę. Przepiękna dzicz. O czym rozmawialiśmy? Że zna każdy skrawek lasu, że kiedy nie było parku (przed 1990 r.) takim ludziom jak on żyło się tu łatwiej.

Skończyła się wąska kładka. Wokół było pełno młodych drzew wyrastających z krzaczków żurawiny błotnej i mchów. - Niech pan idzie za mną - usłyszałem. Byłem w sandałach, zszedłem z kładki. Woda, którą ciężar mojego ciała wycisnął z podłoża, prawie zakryła mi stopy. Niesamowite uczucie, jak spacer po gąbce. To była zarośnięta część jeziora. Powoli, łapiąc równowagę, doszliśmy nad sam brzeg. Trzysta metrów dalej do jeziora prowadził długi drewniany pomost, z którego całą okolicę było widać jak na dłoni. Na pierwszym planie niewielkie i bardzo płytkie jezioro Moszne z brązowymi plamami na wodzie, które tworzy wystająca z mulistego dna trawa. Wszystko w otulinie tataraku i gęstego lasu. A prawie pod stopami, na wodnej lilii wpatrzona w biały kwiat żaba.