08 maja 2006

Wszyscy jesteśmy politykami

Wszyscy jesteśmy politykami! Najmocniej państwa przepraszam, maj za oknem, wreszcie jakieś nowe kolory poza białym, a ja wyskakuję z takim okrzykiem. Wstyd mi. Ale tylko trochę, bo przecież rozpolitykowaliśmy się w ostatnich miesiącach strasznie. Głównie nosi nas ze złości, rzucamy k...mi na prawo i lewo, przed telewizorem gimnastykujemy środkowy palec i nazajutrz sprawdzamy czy coś się zmieniło. A tu jeszcze gorzej; psieje wszystko. Przynajmniej tak nam się wydaje, bo nagle wszystkie dziedziny życia zaczynamy wiązać z polityką. Większość rodzinno-przyjacielsko-kumpelskich spotkań zamienia się w pseudopolityczne debaty. Od chrzcin przez komunię, urodziny, złote gody po stypę. Choć akurat nastrój pogrzebu jest w tej sytuacji najbardziej odpowiedni.

Albo takie juwenalia. Studenci mówią o tej imprezie, że to "święto nas - młodych, w tych dniach, cały świat należy do nas, zabawa, imprezowanie, balangowanie, radość, kultura i jazda". Ja się specjalnie na takie imprezy nie pchałem ale nie zawsze trzeba empirycznie sprawdzać jakość piwa, żeby wiedzieć jakie tematy wywołuje. W tym roku jednak, podejrzewam, lista najmarniejszych wykładowców, najseksowniejszych koleżanek i najtańszych knajp w mieście zostanie wzbogacona o polityczne typy do odstrzału. Lubię urodę języka polskiego; w określeniu "typ" użytym w tym kontekście nakładają się bowiem dwa znaczenia: typ - coś wytypowanego i typ - coś szkaradnego.

Nasze współczesne rozpolitykowanie się to nie jest, niestety, problem, który zniknie za pstryknięciem palcem. To może stanowić poważne zagrożenie szczególnie dla najsłabszych organizmów. Takich, którym wydawało się, że stare czasy już nie wrócą, że będzie można wreszcie spokojnie żyć, że nikt nie będzie się wtrącał i wywracał normalnego świata do góry nogami "bo tak!" Co ja poradzę, że takich "najsłabszych organizmów" jest najwięcej? Sam ledwo ciągnę: wrzody wracają, nerwy puszczają i nie ma zmiłuj. Nawet kolorom się miesza. Dotąd czerwony jednoznacznie kojarzył mi się z lewicą zaś brunatny z prawicą. Dziś, mam wrażenie, "prawi", którzy szli nami rządzić mają kolor brązowy. Dziewczyny może i lubią brąz, ja nie. Lewicową równość wszystkich wobec wszystkich "prawi" realizują wedle zasady "ja ci się ponawydurniam jeden z drugim". I doprawiają tę niechęć do inności prawicową zaściankowością. W efekcie mamy intelektualny skansen w środku Europy. W dodatku z czynną oborą - gnojówkę czuć na kilometr.

Wystarczyło pół roku, żeby starsi przypomnieli sobie jak działa cenzura, a młodsi uczyli się jej od postaw. A to nie jest fajna rzecz. Celnie spostrzegła Gazeta Wyborcza, że po latach do sztuki wraca polityczna aluzja, że publiczność widzi politykę nawet tam, gdzie jej nie ma. Mnie się wydaje, że polityka popularnieje. Poszliśmy, zagłosowaliśmy i czekaliśmy na zmianę. Dostaliśmy jazdę bez trzymanki i to na wstecznym biegu. Dlatego krzyczymy: dość! Wyczytałem, że w spektaklu "Cesarz" Teatru Wiczy na scenie ustawiają się półnadzy aktorzy. Kiedy jeden z nich za pomocą lekarskiej igły przypina do gołej piersi kawałek płótna z wizerunkiem żółtej kaczki, pozostali spinają sobie usta za pomocą klamerek w kacze dzióbki. Rozlegają się bębny, oddawany jest hołd udekorowanemu przywódcy. Paradoks polega na tym, że Teatr Wiczy jest z Torunia.

Zresztą nie tylko teatr coraz chętniej wykorzystuje politykę jako nadzienie sztuki. Historyczna konieczność (PiS kocha tak uzasadniać swoje złe decyzje) bardzo pozytywnie wpływa też na rozwój humoru, satyry, dowcipu politycznego. Nawet biedny Chuck Norris jest w to zaangażowany. Ponoć tylko on jest w stanie wytrwać w koalicji z PiS. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce internetowej hasło "kaczyzm" a pootwierają się wszystkie możliwe hurtownie aktualnych i na bieżąco aktualizowanych dowcipów politycznych. Jedna ze stron ma nawet podtytuł: "cieszmy się, mogły być trojaczki". Hasło "kaczyzm" ukuła posłanka SLD Joanna Senyszyn. Wtedy tylko wieszczyła, że widmo bliźniaków krąży nad krajem. Kiedy zstąpiło na ziemię okazało się prawdziwym hitem. Hasło krótkie, pejoratywne, soczyste, jasne dla wszystkich. No, poza samymi zainteresowanymi. Lech Kaczyński uważa ponoć, że "kaczyzm" to określenie państwa, które ma dobre prawo, gdzie urzędnicy i przestępcy nie wchodzą na głowę obywatelom, i w którym nie ma równych i równiejszych... Zaczytałem się, przepraszam, musi być pięknie w tej IV RP.

Współczesny humor polityczny to prawdziwy przemysł. Nawet internetowe kartki wielkanocne nie były wolne od polityki - przedstawiały szybką i skuteczną wojenkę kaczek z kurczakami (zwycięzcy chyba nie muszę przedstawiać). Obok wspomnianych satyryczno-kpiarskich stron internetowych, działają amatorskie drukarenki koszulek z napisami "fuck the duck", albo "nie mój prezydent". W wybranych sklepach z zabawkami pojawiły się pluszowe kaczuszki z pozytywką. Znam jednego wywrotowca, który chodzi z taką po Sejmie. Kolega obdarował mnie nawet plastikową bransoletą z napisem "spieprzaj dziadu", okrzykiem zapożyczonym z klasyka gatunku. Pomysły jeszcze się nie kończą, idzie przecież lato, strach pomyśleć jakimi zabawkami zapełnią się baseny kąpielowe i co na parawanach będą mieli wymalowane plażowicze nad Bałtykiem.

Znalazłem gdzieś taki "żarcik": czym się różni polskie prawo od amerykańskiego? Polskie gwarantuje wolność wypowiedzi, a amerykańskie wolność po wypowiedzi. Tych porównań do sytuacji w innych krajach też ostatnio jakby przybyło. Mówi się albo "druga Białoruś", albo "Kaczyński to jeszcze nie Berlusconi". O ile jednak aluzje do dyktatora z Mińska nie są wcale zabawne i w wielu wystąpieniach polityków pisu widać łukaszenkowe odwracanie kota ogonem, o tyle żal mi trochę, że język polskich polityków daleki jest od "fiutów" włoskiego premiera (tak nazwał tych, którzy go nie popierają). Jak to żal? Żal panu, że nie zniżamy się do poziomu rynsztoka?

My w tym rynsztoku brodzimy od dawna. Nasz rynsztok jest jeszcze ukulturalniony, zamiast "fiutów" są "lumpenliberałowie". Tak, żałuję, że nasi politycy nie mówią do siebie wprost, żeby nie powiedzieć po imieniu. Ogłaszam więc hasło maja: jeszcze więcej szczerości, panowie, bo umrzemy z nudów.*


* tekst ukazał się w majowym numerze miesięcznika "Dlaczego?"

2 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

A mnie się Twoje pisanie wcale nie podoba... z kilku powodów - bynajmniej też politycznych (bo jak sam stwierdziłeś i dałeś wyraz w tym artykule swojemu nastawieniu - daleko nam do niepolitykowania).
Po pierwsze nie widzę 1 przewodniej myśli, wokół której miałyby krążyc Twoje wywody i nawet bardzo luźno związane aluzje. Bo niby o czym jest ten artykuł? O ogólnym zamiłowaniu Polaków do politykowania (jesli tak to rzeczywiście można dojśc do takiego wniosku po analizie nastawienia autora), bałaganie na scenie politycznej, cenzurze, humorze politycznym? Po przeczytaniu tekstu dochodzę do wniosku, że jest on o wielu irytujących autora rzeczach, ale w zasadzie o niczym konkretnym, co chciałby czytelnikowi przekazaźć. Moze się mylę, ale publicystyka to nie poematy dygresyjne.
Kolejną kwestią jest Twoje nastawienie polityczne manifestowane w tym artykule. Tekst aż "kipi" od politycznej frustracji podczas gdy nie znajduje konkretnej (wskazanej w tekście) przyczyny. To powoduje, że nie jest on całością samą w sobie a raczej wpisuje się w wszechobecną wojnę ideową "kaczo-lumpenliberalną". A gdzie profesjonalizm dziennikarski, gdzie trzeźwe podejście do sprawy, gdzie własny niezależny sąd i próba zrozumienia obu stron po to, żeby przedstawić sprawy możliwe jak najbardziej rzetelnie??
Dziennikarz to nie ideolog, który widzi tylko biel i czerń. Wydaje mi się, że podobne teksty przeminą bezpowrotnie zostawiając wstydliwy cień na dorobku dziennikarza - podobnie jak te sprzed 10 lat o tym, że po przegraniu Wałęsy czeka nas powrót do komuny, że zginiemy jako Polska, bo rzady przejeli postkomuniści i podobne 'olaboga!'. Juz przerabialiśmy taką masową podnietę i nic godnego uwagi z tego nie pozostało.
I na koniec - na dowód tego, że moje uwagi nie są zupełnie wyssane z palca - czy nadal cieszysz się wolnością nie tylko wypowiedzi ale też po wypowiedzi? Jeśli tak, to publicznie nie ekscytuj się oklepanymi frazesami. Od dziennikarza oczekuję bardziej przemyślanego podejścia do zawodu. Nie chciałam Cię urazić - ale po przecytaniu tego artykułu nie mogłam zostawić tego bez komentarza. Mam dość traktowania opinii publicznej (ktorej częścią jestem) jak piłeczki pinpongowej w rozgrywce między antykaczystami i antylumpenliberałami. Skoro dziennikarz nie potrafi zrozumieć, że taki układ jest konsekwencją poprzednich rządów i odzwierciedla istniejące frustracje społeczeństwa - to znaczy, że IV władza jest warta pozostałych trzech.

4:47 PM  
Blogger Jarosław Kuźniar said...

mnie tez sie nie podoba to, co pisze. Jest nas dwoje

5:39 PM  

Prześlij komentarz

<< Home