19 kwietnia 2006

Kaczki na taczki

Chcę wymienić drzwi wejściowe do domu. To nie jest żadna przenośnia, przynajmniej nie miała być. Zwyczajnie chcę zamienić płytę pilśniową na ocynkowaną, zgrabnie oklejoną blachę. Plus zamek, oczywiście, bo jak przyjdą kiedyś nad ranem wytarmosić za te marne polityczne docinki, będę się bronił. Słyszę od handlarzy drzwiami, że najwięcej ciepła ucieka dołem i najwięcej hałasu wdziera się również przez próg, dlatego poprosiłem o deskę najskuteczniej mordująca wszelkie odgłosy.

Jak nie lubię naburmuszonych napływowych "Warszawiaków", tak w czasie świąt szczerze im współczuję (i liczę na wzajemność z ich strony). Bo co może zrobić w święta człowiek, który ma wolne trzy dni, dwie czekające na odwiedziny rodziny i przed sobą tysiąc pięćset kilometrów polskiego sita (szukałem lepszego słowa ale na "drogę" to nie wygląda)? Nic nie może, jedzie. Ja czułem się ze swoją święconką jakbym krążył wokół Mc Drive'a: ciągła podróż i króciutkie przystanki, kiedy człowiek nawet nie ma czasu wysiąć z samochodu.

Mijając moją podstawówkę w Bielawie przypomniałem sobie jedną z zabaw na wuefie, tak zwaną "taczkę". W tym celu jeden z młodych kładł się brzuchem na podłodze i brał w ręce coś, co przypominało kuchenny wałek do ciast ale rączki swobodnie obracały się wokół własnej osi. Kolega podnosił go za nogi i pchał w siną dal. Na toczącym spoczywał obowiązek utrzymania nóg toczonego, toczony musiał zaś pilnować się, żeby nie paść na twarz.

Widziałem to ponownie kiedy w wielu miejscach na trasie musiałem przenosić swoje auto nad rozwalonymi odcinkami polskich niby-dróg. Zamarzyła mi się wtedy taka oto sytuacja: na rogatkach Warszawy suweren (czyli my) ustawił start do "Ogólnopolskiego biegu z wałkiem". W długich rzędach na swoją kolej czekało ładnych kilkanaście milionów Polaków. Strasznie się dłużyło, bo toczących było znacznie więcej niż toczonych. Nikt jednak nie narzekał, w końcu taka impreza mogła się już nigdy nie zdarzyć. Wszyscy pragnęli przepędzić po kraju taczkę Marcinkiewicza, taczkę Kaczyńskiego pierwszego, taczkę Kaczyńskiego drugiego oraz kilka innych mniej istotnych taczek. Czy państwo też słyszą ten rym, czy ja już kompletnie sfiksowałem? Nieważne.

Oj nasłuchałby się taki premier czy inny prezes z nosem i uchem przy samej ziemi. Nie mam wątpliwości, że wszystkie krety, nornice i reszta ich podziemnych przyjaciół siedzi już na walizkach. Nawet oni mają dość wmawiania, że glista (askaris lumbricoides hominis) jest w rzeczywistości witaminą.