Jak mewa na polu pszenicy, tak się czuję po powrocie do kraju. Jakby mnie odstawili z powrotem Tralfamadorczycy z "Rzeźni numer pięć" Vonneguta. Miesiąc sam na sam ze sobą w podróży na jeden z końców świata to jest i dużo i mało zarazem. Wystarczająco żeby poznać dziesiątki nowych miejsc i ludzi, za mało żeby to przyswoić. A może o to chodzi? Widzieć ale się nie przyzwyczajać. Andrzej Stasiuk w "Jadąc do Babadag" książce, która była jednym z moich przewodników pisze, że "w dawnych czasach każda daleka podróż wyglądała na ucieczkę". Tak było również w moim przypadku, znaczy czas stoi w miejscu.
Widać to także po powrocie, kto wie czy nie wyraźniej. Kiedy piszę te słowa za moimi plecami telewizja wyświetla dziedziniec ministerstwa rolnictwa, na którym garnitur w sutannę stoją wicepremier Lepper i prymas Glemp. Znajomi mówią mi z przerażeniem w oczach, że niedawno w Sejmie modlili się o deszcz. Czytam, że nowy premier wypoczywa ściana w ścianę z bratem, zaś Marcinkiewicz z premiera stał się bloggerem. Zastanawiam się czy jest jeszcze coś w stanie zawstydzić mnie w tym kraju?
Spędziłem tydzień w Ulcinij, ostatnim mieście Czarnogóry przed granicą z Albanią, a pierwszym w tym kraju, w którym pojawiają się meczety. Dziwne miejsce: roznegliżowane młode panny mijają się na ulicach ze starszymi kobietami w białych hustach na głowach, wyżelowani młodzieńcy idą na dyskotekę ramię w ramię z mężczyznami w białych berecikach, którzy odpowiedzieli na wezwanie muezina.
W jednej z knajp wzdłuż zatłoczonej drogi prowadzącej nad morze przysiadł się do mnie starszy spracowany i przepalony papierosami człowiek. Uciekł tu w czasie wojny z Kosowa. Niedawno wrócił z Niemiec, gdzie pracował jako szklarz. Stukamy się szklaneczkami z piwem, zapalamy lokalne papierosy. Pyta skąd jestem. - Holland? - dziwi się. Poland - poprawiam go. Nie wie, gdzie to jest. Tłumaczę: między Niemcami, gdzie pracujesz, a Białorusią. - A, Bielarus! - krzyczy zadowolony. Zostajemy kumplami; opowiada mi o mieście, wylicza meczety, katolickie kościoły, radzi gdzie jechać, na co patrzeć.
Zdaję sobie sprawę, że mój czarnogórski kompan - według wyobrażeń naszej "władzy" - powinien być ścigany za brak znajomości geografii Europy. Ale może uratują go wakacje prezydencko-premierowskiej parki. Szkoda, że urlop nie trwa wiecznie.
3 Comments:
Z Pana opowieści wnioskuję, że urlop się udał:) Przyznam, że ja chyba bym się nie zdecydowała na podróż "sam na sam ze sobą".
A jeśli chodzi o to, co dzieje się w kraju... Czego sie spodziewać, skoro prezydent Kaczyński (praktykujący katolik!) wypowiada się, że w Polsce powinna zostać przywrócona kara śmierci? Przecież skarpetki opadają, jak się słucha czegoś takiego.
M.
Panie Jarku, sam chcialbym wytlumaczyc panu co sie dzieje w kraju, ale przepraszam... nie moge, bo sam nie wiem. Mogl pan nie wracac, bo kamasze coraz blizej dla wszystkich bez wyjatku ;)
Ucieczka od wszystkiego i wszystkich, podróż sam na sam dobrze robią.Można popatrzeć na wszystkie sytuacje, problemy, smutki z boku.Można sobie wszystko przeanalizować, przemyśleć pewne sprawy.Lubię sama czasem gdzieś wyjechać.Takie wyprawy pomagają bardzo, pozwalają nabrać sił.
Myślę,że i Pan, Panie Jarku dobrze się czuje po tej wyprawie.
Warto czasem uciec, ale tylko na jakiś czas, trzeba później wrócić do znajomych, do osób z którymi pracujemy, do sąsiadów.Bo człowiek nie powinien być długo sam.Człowiek samotny to człowiek nieszczęśliwy.A gdy jest w życiu ciężko, to uśmiech i dobre słowo napotkanego na naszej drodze człowieka dodaje sił i radości.
Samotna wyprawa to wspaniała sprawa i jestem pewna, że pozwoliła Panu oderwać się od zwykłej( czasami szarej i dołującej)codzienności i nabrać duuuużo sił.
Ja życzę Panu dużo słonka na każdy dzień;za oknem i w sercu.I wspaniałych ludzi napotkanych każdego dnia na Pana drodze.Fajnie,że Pan do nas już wrócił i że są nowe zapiski.Pozdrawiam :)
Prześlij komentarz
<< Home