13 czerwca 2006

Frustracja polska

Wszyscy bawimy się teraz w kibiców. I choć my nas - nie mylić z Janas - na mundialu już prawie nie widzimy dalej przestępujemy z nogi na nogę przed kolejnym występem. Problem polega jednak na tym, że traktujemy mistrzostwa jak wizytę u psychiatry, gdzie receptę i tak wypiszemy sobie sami. Jak będziemy wygrywać to uznamy, że narodowa frustracja została zaleczona, jak przegramy wyjdzie, że Polska to beznadziejny przypadek.

Każdy z nas, kto otarł się o przedszkole zna to dziecinne wsypywanie kolegów: "pse pani, a on mi nie kce dać piłki". Minione dni pokazały, że grupą w stanie przykrego napięcia emocjonalnego związanego z niemożnością zaspokojenia jakiejś potrzeby (frustracja) są najczęściej dziennikarze. Kibice bowiem (ci prawdziwi) pojechali do Niemiec, obejrzeli mecz, popłakali i są gotowi wspierać naszych dalej. Dziennikarze zachowują się jak przedszkolaki. Cały weekend tupali nóżkami, że trener do nich nie wyszedł, że śmiał dać sobie i piłkarzom dzień wolny, że nie skomentował, że nie burknął nawet, że im nie pomachał, gbur jeden, no! Zawsze byłem przeciwny publicznemu masowaniu się dziennikarzy swoimi problemami z brakiem rozmówcy, liczbą kolegów, którzy wpadli relacjonować tę samą imprezę. Teraz, mam wrażenie, jest (była?) kulminacja tej dziecinady.

Zgadzam się z trenerem Ekwadoru, że mundial to nie tylko kopanie piłki, ale i wielkie święto fanów. O ile jednak oni mieli co świętować, my mieliśmy nad czym pracować. W tym sensie nie ma się co czepiać trenera Janasa, że mało mówi, mało pokazuje i nie kokietuje dziennikarzy. Podkreślam: w tym sensie! To nie jest maskotka mistrzostw, żeby był na każde skinienie żurnalistów. Pół poniedziałkowej konferencji dziennikarze stracili na pytanie trenera dlaczego go nie było, jak go nie było. Odpowiadał, że skoro nie musiał, to go nie było. Nie przekonał nikogo, pytanie powracało jak mantra. No ale skoro każda telewizja, każde radio, każda gazeta nakręcały się wzajemnie lamentem, że im trener wsiąknął, trzeba było postawić na swoim.

W tym samym czasie w Warszawie niejaki Roman Giertych, który bez powodzenia udaje ministra edukacji nawoływał do "parlamentarnej i narodowej debaty nad stanem polskiej piłki nożnej". I, jak to on, w swoim ślepym monologu zapowiadał, że ludzi do reprezentacji powinno wybierać "państwo". Niedługo to "państwo" zajmie się również dobieraniem koloru zasłon w naszych sypialniach, ułoży nam program telewizyjny, wybierze płyty, których mamy słuchać, książki, których pod żadnym pozorem nie możemy ruszać i zdecyduje ile razy mamy podcierać tyłek w toalecie, żeby papieru wystaczyło także dla nie-inteligencji.

Przepraszam, poniosło mnie. Wracając do "mundialowego" wystąpienia polskich dziennikarzy do spółki z ministrem Giertychem, myślę, że gdyby ktoś wcześniej nie ogłosił Mistrzostw Świata w piłce nożnej zrobiliby to Polacy. Nic bowiem tak nie koi frustracji frustrata, jak celowe pogłębianie swojego stanu.