13 lipca 2005

Klimat dla terrorystów

Terroryści, niestety, nie znają pojęcia wakacje. Odpoczynek jest dla normalnych ludzi, nie dla wariatów. Ale jakoś nie szkoda mi, że nawet po "dobrze wykonanej pracy", nie mają chwili spokoju. Nie dlatego, żeby bali się Busha i jego wojny z tą szczurzą zarazą, albo Putina, który grzmiał, że jemu grożących terrorystów znajdzie nawet w kiblu. Ich po prostu musi gryźć sumienie. Spokój, oczywiście do momentu aż diabeł nie napali w piecu, mają tylko samobójcy z paskiem wysadzanym (sic!) granatami.

Jest wczesne popołudnie w poniedziałek, czwarty dzień od momentu kiedy ktoś, ot tak, wysadził w powietrze metro i autobus w Londynie. Słyszycie jak to spokojnie brzmi? Ktoś zabił ludzi w metrze i autobusie. Zginęli jadąc do pracy albo muzeum. Zgaśli na wydany przez kogoś sygnał. Próbuję skupić się na wstrząśniętym mieście, myślę co mnie w tej tragedii najbardziej oburza, o czym chcę napisać.

I nie wiem, bo moje z trudem sklejone myśli ciągle rozdziera śpiew dziecięcego chóru na wzgórzu koło Srebrenicy. Minęło dziesięć lat od rzezi ośmiu tysięcy Muzułmanów zamordowanych, ot tak, przez Serbów. Ośmiu tysięcy chłopców i mężczyzn, a widzieliśmy tylko sześćset dziesięć zielonych lekkich trumien przenoszonych nad głowami rozpłakanego tłumu. To największa zbrodnia w historii powojennej Europy. Masakra dokonana na oczach cywilizowanego świata, uosabianego wtedy przez błękitne hełmy na głowach zastygłych holenderskich żołnierzy. Nie zrobili oni (i ludzie postawieni wyżej w zardzewiałej strukturze ONZ) niczego, żeby uratować tych ludzi. Gorzej - wydali pięć tysięcy Muzułmanów Serbom, bo myśleli, że tak będzie lepiej. Żołnierz, podobnie jak polityk, nie musi myśleć, ale nikt nie mówi, że musi być idiotą.

Nim minęło kilka godzin od porannego koszmaru w Londynie, pojawiły się sugestie, że za zamachami stoją Muzułmanie z Al-Kaidy. Uważając najwyraźniej, że Muzułmanin Muzułmaninowi nie równy, migający na ekranach naszych telewizorów przerażeni mieszkańcy Londynu, zapewniali świat, że ani trochę nie są źli na swoich sąsiadów. Że dalej mogą spokojnie żyć w tym wielokulturowym mieście bez dowodów osobistych. Że turban na głowie jest w porządku. Że najważniejszy jest święty spokój, który to miasto daje. A jak ktoś go czasem zburzy bombą? Wtedy trzeba nie dać po sobie poznać, żeśmy przerażeni.

Ludziom się już nie dziwię, bo przecież ile współczesny człowiek skupia się jednej sprawie? Godzinę, sześć, dzień? Czego nie ma w mediach, to się nie wydarzyło. Taka jest filozofia dwudziestego pierwszego wieku. Ale ci, którzy mają obowiązek nakreślać przyszłość bezmyślnej masy, powinni mieć więcej oleju w głowie. Kiedy w Srebrenicy szef brytyjskiej dyplomacji mówił o "ęłęówielkim wstydzie dla międzynarodowej społeczności, że takie zło działo się na jej oczach, a ona nie reagowała", jego szef perorował w Londynie: "zamachy na brytyjską stolicę to była mordercza rzeź niewinnych, w obliczu której londyńczycy okazali stoicyzm, odporność i ducha nieugiętości". Nic z tych pustych słów nie wynika. Po prostu nic, panie Blair.

Co ma Srebrenica do Londynu? Wtedy Tam i dzisiaj Tu zginęli ludzie, którzy na to nie zasłużyli. Odeszli bez powodu, bezbronni, bezsilni. Wtedy Tam nikt nie zareagował, dzisiaj Tu politycy także stchórzyli. Blair zamiast wracać do zaatakowanego miasta i pokazać, że ma odwagę w nim być, dumał z zezującym Bushem nad zmianami klimatycznymi. Tez ważna sprawa ale nie kiedy klimat dla terrorystów znacznie się ociepla.