07 czerwca 2005

Mszyce powstały

Miałem sen-karę za to, co napisałem tu przed tygodniem.

Była upalna niedziela, strasznie duszne popołudnie. Od strony sadów w Łowiczu do Warszawy sunęły burzowe chmury. Nad Wisłą, z soczyście zielonej trawy wystawały cztery machające beztrosko łydki - kobieca para (całkiem zadbana) i męska (czekająca na depilację przed Paradą Równości). Postacie leżały na brzuchach, czasem przegryzały zdźbła przypadkowych roślin. On dmuchał w świeżo zerwany latawiec, ona wychylała puszkę z piwem. On miał na nosie mocne okulary w czarnej oprawce i grzywkę a la Lolek. Wyglądał na młodego, początkującego filozofa. Ona zarzucała blond włosami, twarz i dekolt miała w delikatnych piegach, równe białe zęby odsłaniała przy każdym uśmiechu. Przypominała reaktywowaną przed chwilą, zbuntowaną felietonistkę "Głosu Łańcuta".

- Marność nad marnościami, wszystko marność - westchnął on. - Co ty pierdolisz?! - oburzyła się blondyna. - Skąd, jestem jak najdalszy, wyrażam jedynie mój pogląd na świat. - Nie chrzań mi cytatami z Koheleta skoro nigdy nikogo nie skroiłeś, nie zafajdałeś sprayem przystanku i nie cucili cię po prochach! Blondyna wstała oburzona, spakowała zabawki i tuż przed deszczem odeszła pozostawiając filozofa z rozdziawioną buzią zwróconą w głupim grymasie w stronę jej rozkołysanych bioder. - Co ty, kurwa, możesz wiedzieć o pisaniu? Kiedy kończyła to zdanie zerwałem się spocony z łóżka. Od tamtej pory z obrzydzeniem patrzę na siebie w lustrze. Nienawidzę zazdrośników!

Od zawistników opędzam się zawsze jak od mszyc. A, zdaje mi się, w ten weekend miały te maleństwa początek sezonu. Od teraz do jesieni nie dadzą nam spokoju. Takie mszyce wszędzie wlezą, bo małe są i wiele mogą. I do telewizora się wcisną i z głośnika radiowego wylecą, i jako wkładka reklamowa w gazecie odnaleźć się potrafią. Polskie mszyce można zaliczyć do dwóch zbiorów: indywidulanego i grupowego. O ile pierwszy jeszcze się do końca nie uformował (brakuje ze dwóch przedstawicieli), o tyle drugi jest z natury w wiecznym ruchu. Częścią wspólną tych zbiorów są wybory.

Choć wśród mszyc występują ścisłe specjalizacje (ziemniaczana stara się nie ruszać moreli, a buraczana kwiatów ozdobnych), to wszystkie wyglądają bliźniaczo. Słyszycie pewnie jak bzyczą: bezpieczeństwo, zdrowie, dobrobyt, edukacja, gospodarka, wolność, większe prawa, słowem Niebo na Ziemi. Tylko każda na inną nutę. Z mszycami nie ma żartów; ponoć w jeden sezon wydają kilka lub kilkanaście pokoleń, w każdym po kilkadziesiąt osobników potomnych. W jednym sezonie mogą się pojawić ogromne ilości mszyc, które powodują wiele szkód. To przyroda ale przecież żyjemy w jej otoczeniu.

Czy możemy się z tą zarazą jakoś uporać? Ogrodnicy proponują trzy sposoby: odwar z wrotyczu, napar z pędów krwawnika oraz gnojówkę z pokrzywy zwyczajnej. Za to ja sposoby mam dwa: pierwszy dla wytrwałych - czekanie na przymrozki, które przegonią mszyce przynajmniej na cztery lata, drugi dla zniecierpliwionych - umowę z mrówkami. Tak, z mrówkami, bo podobno one trzymają razem. Mrówki często bronią mszyc przed innymi owadami. Potrafią je nawet przenieść w bezpieczne miejsce. To dlatego, że mszyce wydalają słodką substancję, która jest przysmakiem mrówek. Może gdyby tak przekupić mrówki kostkami cukru, dałyby nam wolność?

3 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

No tak urodzaj na kampanijne "robaczki" będzie w tym roku duży.Pomyślałam sobie, że to w sumie smutne, że partie oprócz PIS-u biorą kandydatów na prezydenta z łapanki. Nie liczę pewniaków typu Andrzej Lepper;). A przecież taki kandydat powinien być przywódczo samorodny. A tu nie. Demokraci, choć mają efektowną nazwę to w zasadzie są takim odgrzewanym kotletem, który słabo przekonuje nową jakością i reaktywacją dawnych politycznych graczy. Plątają się znowu w takie a nie inne sojusze ponad podziałami, zaprzęgają w swe szeregi mało ciekawe postacie medialne i wybierają kandydata po to, żeby był a nie żeby wygrał.Człowiek umiarkowanie myślący jest skazany na "Tuska", który, choć budzi sympatię nie ma w sobie tego mocnego "coś", które by przekonało do niego tak do końca.

12:01 AM  
Anonymous Anonimowy said...

mszyce mówisz...hm...chyba muszę się zaopatrzyć w coś przeciwko robactwu...

4:06 PM  
Anonymous Anonimowy said...

I tak skończy się paradoksem, bo trzeba będzie którąś z tych obrzydliwych mszyc wybrać. Wybiorę tę, która okaże się najmniej odrażająca, z którą na te kolejne 4 lata jakoś ułożę sobie życie. Kto wie - może w końcu uda nam się je ucywilizować? Może zamiast robaczym, odezwą się w końcu ludzkim głosem...? Trzymam kciuki.

1:02 AM  

Prześlij komentarz

<< Home