29 listopada 2005

Dziecioroby

To co, robimy? Jadźka kładź się, trzeba robić, skoro płacą! W wyborczym tobołku pisu pomysłów na Polskę były miliony, zgodnie z kuriozalną zasadą "nie mamy, to rozdamy". Od becikowego zaczyna się płacenie za wybranie. Tylko dlaczego nikt z wydających wspólną kasę na dopłaty do dzieci, talerza zupy w szkole czy innych dziwactw, które dopiero przed nami, nie myśli, że nie tędy droga. W pisie w ogóle jest deficyt myślenia, a jeszcze kiedy do wydania są nie ich pieniądze, raj na ziemi.

Becikowe ma być dla najbiedniejszych, którzy już i tak dostają pomoc od państwa, tylko na inne potrzeby. Dostają, bo - jak rozumiem filozofię rządu - przed laty skrzywdził tych ludzi Balcerowicz i dotąd nie mogą się oni odnaleźć w rzeczywistości. Abstrahując od domowej sytuacji Marcinkiewicza, Jurka czy innych wielodzietnych polityków pisu, w rodzinach biednej Polski rzeczywistość wygląda inaczej. Przepraszam za brutalny skrót myślowy ale wydaje mi się, że najwięcej dzieci rodzi się właśnie w rodzinach najbiedniejszych, często patologicznych. W domach pozbawionych miłości, że o prozaicznych pieniądzach na leki, prąd, gaz i jedzenie nie wspomnę. Becikowe nie ma więc być dla rozsądnych rodziców, czy przyszłych rodziców, którym proponowany tysiąc złotych pomoże dziecko lepiej nakarmić, ubrać czy rozwinąć, ale dla pijanych troglodytów, którzy gwałcą swoje konkubiny.

Ale skoro tak, bądźże rządzie sprawiedliwy i nie ograniczaj swojej pomocy li tylko do macierzyństwa i rolniczego paliwa. Biednym organistom dopłać do instrumentów, onanistom do pism porno, gejom do prawników, z którymi pójdą do sądu walczyć o równość, a dziennikarzom do antydepresantów, bo szalg nas trafia kiedy się musimy powstrzymywać przed prawdą.

Jeszcze chwila i obiecujemy, że nie pozostaniemy dłużni. Dopłacimy, bylebyście odeszli.

Posted by Picasa Spokój ducha według Cypryjczyków...

22 listopada 2005

Toruński Eden

- Niech będzie pochwalony. - Na wieki, wieków. - Długo panom tu jeszcze zejdzie, bo ciągle otwarte, że byle jełop się wślizgnie? - Wie ojciec, zależy jak się smar na mrozie przyjmie. Przepraszam Czytelników, dziś piszę na wyjeździe. Rozgrzewam ołówek w kanciapie przed Radiem Maryja. Siedzę od paru dni i słyszę jak się premier mija z ministrem, wyprzedza koordynatora, przepuszcza pełnomocnika. I brama siadła od tego ciągłego otwierania. W te i we wte, w te i we wte aż szlag trafił prowadnicę. A że dorabiam jako ślusarz, to wezwali.

Boimy się, że nas tu z kolegami zatrzymają na dłużej. Jak nie silnik przepalony, to alarm wyje, jak nie łożysko skrzypi, to lampka ostrzegawcza mruga. A prezes w sutannie chodzi i dogląda. Podpytuje i połaja. Nie ma sensu wracać. Siedzimy i robimy. W sobotę, już lekko wcięci, wymieniamy okablowanie, a tu nagle klaksony, koguty i wjeżdża jakieś jaśniepaństwo z Warszawy. Dawaj do radia. - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze dziewica. Gośćmi audycji są pan minister gospodarki Piotr Woźniak oraz pan minister transportu i budownictwa Jerzy Polaczek. Dzwoni prezes, mówi, że droga Warszawa - Toruń to grzech. - Nawet w Białorusi są lepsze drogi czy autostrady, nie mówiąc już o zachodnich. Podchwytuje Woźniak. - Coś z tym zróbmy. Toruń to znakomita atrakcja turystyczna, niezwykle trudno dostępna, niemalże jak w głębi puszczy amazońskiej. - Podpisuję się pod słowami kolegi - rzuca w tle minister transportu.

W naszej kanciapie pęka druga butelka, na trzeźwo się tego słuchać nie da. Kolega mówił, jak go kierowca Wassermanna mało na bramie nie przejechał kiedy pędził na relaks. - Myśmy się tam czuli jak ludzie w wolnym kraju - wspominał potem koordynator. - Wreszcie w Polsce są media, w których można mówić bez żadnego skrępowania, można mówić, co się chce. Myśmy się nie obawiali, że coś zostanie zmanipulowane. Myśmy się tam czuli po prostu jak ludzie w wolnym kraju - wzdychał Wassermann.

Ja go rozumiem. W ogóle zaczynam się przekonywać do spokoju, który przyniosły nowe czasy. Czuję się jednym z nich, z nas znaczy. To liberalne tałatajstwo, zadawanie pytań, żądnie odpowiedzi, przypominanie, że tu czy tam zmieniliśmy zdanie, to zwracanie uwagi żeśmy nie są jedyni mądrzy na tym świecie, żarciki, że nam palma odbiła, ta Olejnik wykłócająca się rano z Jurkiem o próbówkę, obrzydlistwo. Cholera człowieka bierze jak tego słucha. Szczęśliwie jest już równowaga. Teraz panoszącemu się dotąd Piekłu możemy przeciwstawiać toruński Eden. Oto nasz salon masażu.

Niedawno, kiedy smarowaliśmy szynę, po której zamyka się brama radia, zagadnął nas emeryt z okolicy. - Niech panowie żałują, że ich nie było kiedy premier przyjechał. Dziedziniec kwiatami usłany był jak na Boże Ciało. On z Bożą pomocą wysiadł i pobłogosławił wszystkich. - Dwie czy trzy godziny temu byłem już kompletnie zmęczony, już nie miałem siły na nic - mówił. Ale to zmęczenie odeszło. Tu byłem w stanie bardzo szybko nabrać sił (proszę się nie rozklejać, dajmy mu skończyć). Dziękuję, że mogłem tu być i tych sił nabierać. Jeśli to prawda, że jestem pierwszym urzędującym premierem, który siedzi za tym mikrofonem, to rozpiera mnie duma.

Jaki premier, takie relanium.


15 listopada 2005

Prawda o braciach

Państwa też tak trzyma? To, że ciężko nie mówić o polityce. Nie? A mnie strasznie. Ale zaczynam się przekonywać do złodziei Księżyca. Im dalej w las, tym bardziej widać jacy są naprawdę.

Dotąd kiedy ktoś mówił, że zachowują się jak więzienni klawisze, że są nieobliczalni, zawzięci jak kamieniarze, że albo ktoś jest z nimi, albo go nie ma dopowiadano, że to pozy na wybory. Że chcą pokazać jacy to są bezkompromisowi w gromieniu patologii, potem się ucywilizują. Guzik prawda. Głosowania za nami, a Kaczyńscy pokazują, że hasło TKM (dla mniej wrażliwych rozszyfrujmy: teraz, kurwa, my) jest elementem ich kodu DNA. Oni tacy są - przerażający w swoim zaślepieniu. Co gorsza cała armia pisowczyków brzmi i wygląda identycznie. To głuche na argumenty roboty, nie ludzie.

Przykład pierwszy z brzegu, Kazimierz Marcinkiewicz. Najważniejsze dla każdego premiera wystąpienie w Sejmie trudno spieprzyć. Dlatego nawet on sobie poradził. Mówił tak, że budził strach. A ja się boję ludzi, którzy idą przez życie z klapkami na oczach jakie zakładano przed laty koniom w kopalniach. Mój strach wywołał też układ głównych spraw: służby specjalne, urzędy antykorupcyjne, biura kontrolujące kontrole, becikowe, rolnicy (czytaj zapłata za głosy Leppera i Giertycha) i gdzieś tam gospodarka. Ona powinna być przede wszystkim, głupcze. Rodziców samych stać byłoby wtedy na wyprawkę dla dzieci, a rolników na paliwo do ciągników, gdyby akurat przestali tankować bimber.

Znów przypomina mi się jeden z najkrótszych i najprostszych opisów egzystencjalizmu, który wyczytałem u cynika Głowackiego: na Marszałkowskiej stoi człowiek i rzyga. Jeden z przechodniów kładzie mu rękę na ramieniu i mówi: znakomicie pana rozumiem. Za nic tak mocno nie zaciskałem ostatnio kciuków jak za tę ekipę. Żeby jej się nie udało. Już głowę podnosi Lepper, za chwilę upomni się o swoje Giertych, potem dojdą chłopcy z PSL, a cały czas popisy dają ludzie partii - matki. Jest to mieszanka, która prędzej czy później eksploduje. Mniej mnie cieszy, że będzie mnóstwo smrodu, bardziej czekam na infamię, którą okryje się drużyna braci.

Nie wiem dlaczego ale zawsze kiedy mówi do mnie ten premier, któryś z jego ministrów, brat przyszłego prezydenta albo on sam czuję się poniżony. Jako pokorny obywatel. Myślę, że trudno oczekiwać innego po człowieku, który pęka z dumy w firmie Rydzyka. Mam prośbę jednak: nie przenoś nam, Kaziu, stolicy do Torunia.

06 listopada 2005

Mocherowy rząd

Uprzednio, stawiając kropkę za ostatnim zdaniem, obiecałem sobie, że tym razem o polityce nie pisnę. Nie mam do niej chwilowo słów. Ta wyborcza jesień wielu z nas potraktowała jak wyżymaczka koszule. Strzępy nadziei porwał wraz z liśćmi jesienny wiatr. Nawet w miastach w powietrzu czuć od paru dni zapach gnojówki. Tak więc obiecałem sobie, że teraz będzie o życiu prawdziwym, nie politycznym.

Czy aktor może być lekarzem? Zastanawiam się odkąd przeczytałem felieton Joanny Szczepkowskiej w "Wysokich Obcasach". Miał tytuł "Uwaga", czyli to, czego brakuje bohaterom tekstu, ludziom z ADHD. Masz głowę pełną pomysłów, ale brakuje ci sił żeby je zrealizować? To ADHD. Z przyjemnością umawiasz się z milionem osób i zapominasz? Jak nic ADHD. Gubisz wszelkie możliwe rzeczy? To musi być ADHD. Nie możesz zapamiętać najprostszych spraw? Prześladuje cię Zespół Zaburzeń Uwagi, czyli właśnie ADHD. Szczepkowską zaproszono nawet do radia, jako specówę od roztargnień, ale ona nie leczy, ona tylko stawia diagnozę. I uściśla, że każdy, kto ma ADHD jest roztargniony, ale nie każdy roztargniony ma ADHD. Zaraz, co to ja miałem powiedzieć?

Jeżeli dotrwałeś Czytelniku do tego akapitu, to znak, że jesteś dziś wyjątkowo wyrozumiały. Że z lekkim politowaniem zastanawiasz się o co mi do cholery chodzi i idziesz dalej. Zrobiłem tak samo ze Szczepkowską i problemem ADHD. Autorka między wierszami wspomina o psychiatrach, z których kozetek ADHDowcy ponoć w ogóle nie schodzą ostatnimi czasy. Rodzice zapisują dzieci, żony mężów, pracodawcy pracowników. Wyobraziłem sobie siebie jak mówię do ojca: "owszem, nie było mnie w szkole, ale to bynajmniej nie jest lenistwo, tato, to poważna sprawa. Otóż ja mam ADHD, zapisz mnie do psychiatry". Nie, wolę sobie nie wyobrażać jego reakcji. Napisałem do Szczepkowskiej.

"Czy zastanawiała się pani pisząc "Uwagę", że gdzieś między ADHDowcami żyją/zamęczają się/cierpią ludzie z DHDA? Ja też nie wiem co to jest. Ten skrót nic jeszcze nie znaczy, ale może właśnie tak nazwać chorobę/dolegliwość/przypadłość ludzi odwrotnych. Ludzi nie rozkojarzonych, wiecznie skoncentrowanych, poukładanych do bólu. Ich bólu i bólu ich otoczenia? Klaniam się. DHDAwiec". Nie zapomniała odpisać.

"Naprawdę serdecznie współczuję. W zasadzie wszystko jedno czym jest to, co boli, jeśli boli. Z drugiej strony zazdroszczę, bo wiem tylko jak boli rozkojarzenie. Ale na mojego ADHDowskiego nosa nie jest z panem tak źle. Jeszcze się pan rozkojarzy kiedyś". Trafiła. Cały ten tekst dotąd wynikał z jakiegoś niezrozumiałego rozkojarzenia. Już jestem.

Po pierwszych tej jesieni wyborach trafił mnie szlag. Po drugiej turze prezydenckich zalała krew, po ostatnim tygodniu czuję, że eksploduję. Chyba jutro sam się sobie wtrącę w wiadomości i powiem, co mam na końcu języka. Czytam, że prawie premier, z prawie ministrem sprawiedliwości i prawie koordynatorem od służb specjalnych mieli dwugodzinną prawie audycję w prawie radiu. Na koniec usłyszeli od prawie księdza błogosławieństwo: "życzymy siły i żeby wam się wszystko udało, żeby wszyscy Polacy chcieli wspierać, a nie rozrabiali". Na mnie nie liczcie.