28 marca 2006

Dla nikogo nie być świnią

Piszę te słowa nazajutrz po odejściu Stanisława Lema. Dzień jak codzień, wydaje się, choć przecież zabrakło wśród nas kolejnego głosu rozsądku. A nowe się nie rodzą. Szczerze boję się czasu kiedy zostaniemy na świecie sami, grupa przerażonych normalnych ludzi, zagłuszona tłumem oszołomów.

Gazeta Wyborcza pisze: "Gdy weźmiemy do ręki dzisiejszą gazetę i będziemy czytać o problemach z terroryzmem, kontrolą internetu czy żywnością transgeniczną, trudno nam będzie znaleźć jakiś temat, którego Stanisław Lem nie przewidział. Wszyscy dziś żyjemy w jednej z jego powieści". Nie zamierzam udawać, że ze mnie wielki znawca literatury Lema. Że znam na wyrywki "Solaris", czytam sobie wieczorami "Bajki robotów", że zachwycają mnie "Opowieści o pilocie Pirxie". Wcale nie. Brakuje mi jedynie refleksji kiedy żegnamy ludzi, którzy coś znaczą.

Dzień po pożegnaniu Mistrza wygląda identycznie jak poprzednie. Błoto świetnie trzyma się marynarek polityków, rządzący wciąż mistrzowsko posługują się językiem Goebbelsa, bez chwili wytchnienia aplikują nam słowowstrząsy, tarmoszą nasze głowy choć już nie mamy ochoty ich oglądać. Nikt się nie zatrzymuje, nie stara zapytać kto nam teraz będzie pokazywał inną stronę świata. Ludzie jedną ręką palą w internecie "świeczki" za duszę Zmarłego, drugą dopisują sobie takie zdania: "powodzenia dumo polskiej kultury" - pisze niejaki t-mon. "Bardzo się mylisz" - prostuje go barb25. "Stanisław Lem był w 100 % Żydem z pochodzenia".

W swoich zapiskach mam jedynie garść cytatów ze Stanisława Lema. Wśród nich ten najprostszy, esencja mądrości. Lem mówił tak: "Stworzyłem sobie własny, minimalistyczny kodeks etyczny: staram się zachowywać po prostu przyzwoicie i dla nikogo nie być świnią".


Wtorek 28.03, Warszawa. Wiosna.

21 marca 2006

Jaki niski, taki mały

Szukam słowa na czas. Szukam słowa na nowy czas, który właśnie się zaczyna. Szukam słowa na nowy czas, który właśnie się zaczyna, i z którym nie jest mi dobrze. Myślę o chwili, kiedy do określenia naszej rzeczywistości nie wystarczają już magiczne słowa: dupa, dupa, dupa. Kiedy trzeba nasze emocje opisać rozsądniej.

Chodzi mi o to, żeby zamiast kolejny raz wykrzykiwać "wkurwia mnie durnota pisu" mówić jakoś tak, ja wiem, łagodniej? Na przykład "słowa, które cedzą aktywiści partii rządzącej obrażają moją inteligencję" albo "kiedy oni otwierają usta czuję się jak na szkoleniu propagandowym Goebbelsa". A dlaczego w ogóle zmieniać styl? Żeby, jak to mówią nasze babcie, ustąpić głupszemu. Nie dawać się w kółko prowokować. Nie zniżać się werbalnie do ich podpoziomu. Nie pozwalać im psuć nam krwi.

Piszę o tym, bo dopadła mnie dziwna odmiana bezsilności. Wynika bardziej ze wstydu za to, co się dzieje w moim kraju, niż z osobistego zmęczenia. Psioczę na ten dezorganizacyjno-antyintelektualny syf od samego początku i nic to nie daje. Z każdym dniem jest gorzej i gorzej. Niby już, jako wspólnota, szorujemy tyłkami po dnie, wydaje się, że może być tylko lepiej i nagle spadamy jeszcze niżej. Z winy jednego człowieka. O Giertychu złośliwi mówią "wysoki ale nie wielki", o Kaczyńskim można powiedzieć "jaki niski, taki mały".

Szukając bardziej roztropnych opisów naszej współczesności zaczynam wybierać autorów. Słuchanie i czytanie wszystkich odnawia moje wrzody. Zależy mi na ludziach zrównoważonych, którzy niejeden upadek już widzieli, którzy potrafią wyważyć słowa, wytłumaczyć decyzje, podpowiedzieć inne rozwiązania. Profesor Jadwiga Staniszkis mówi w "Rzeczpospolitej", że niektórym politykom puszczają nerwy ("zomowcy i pijacy", "bure suki") i przypomina, że ostrymi słowami pali się mosty. Jej diagnoza brzmi: lękowi przed podejmowaniem konkretnych działań towarzyszy radykalna gra medialna - wyładowywanie agresji. Słowem Jarosław Kaczyński jest typowym intelektualnym masochistą: jak nie odwróci kota ogonem - ma fatalny dzień.

Idźmy dalej w poszukiwaniu opinii ze smakiem. Profesor Wiktor Osiatyński w "Gazecie Wyborczej" zaczyna tak: "Polska nie jest więzieniem. Jednak atmosfera zaczyna przypominać dom poprawczy, w którym - skądinąd sami niezbyt zrównoważeni - wychowawcy dbają o utemperowanie swoich podopiecznych, wymuszając sposób myślenia, postawy i przekonania". Profesor używa też arcytrafnego określenia na to czym jesteśmy otoczeni. Mówi, że szef PiS (reszta żołnierzy też, bo przecież tam się nie znosi sprzeciwu) stosuje wobec nas "przemoc werbalną". Czy można to nazwać lepiej?

Tylko, że, panie profesorze, ta przemoc werbalna jest wzmocniona przemocą intelektualną i doprawiona przemocą wizualną. Dla mnie o trzy przemoce za dużo.

14 marca 2006

Rechot historii

Coraz lepiej, prawda? Kto myślał, że z wydarzeniami w Polsce może być już tylko lepiej, ma kaca. Mnie łeb pęka z każdym tygodniem coraz mocniej. Torsje powstrzymuję cudem. Sytuacja tak się gmatwa, że nawet Majewski z Wojewódzkim, wsparci przez Stuhra jr. i Bałtroczyka, doprawieni Kryszakiem oraz drużyną Mumio nie są w stanie rozśmieszyć narodu. Napisałem rozśmieszyć? Źle! Nawet lekkie podniesienie na duchu mistrzom kabaretu nie wychodzi. W modzie jest dramat, ze wskazaniem na tragedię.

Zacząłem się przygotowywać na coraz bliższy koniec świata. Państwu też polecam, żeby nie być potem zaskoczonym. Punktem wyjścia niech będzie nowa polska zasada, że prostak może zgodnie z prawem łajać inteligenta. Kiedy już potrafimy sobie to bez trudu wyobrazić, zaczynamy wariować na ten temat (to znaczy dokonujemy wariacji opierając się na tym przykładzie). Widzimy więc Jacka Kurskiego jak uczy Ryszarda Kapuścińskiego pisać reportaż. Tadeusz Cymański w dwutygodniku "Brawo Girl" doradza jak robić to tak, żeby sobie kłopotów nie narobić. Przemysław Gosiewski łączy telefony widzów w programie "Szkło kontaktowe" w TVN24. Lech Kaczyński wykłada savoir-vivre w London School of Economics. Małżonka prezydenta poprawia Nicole Kidman na planie reklamy Chanel 5. Kazimierz Marcinkiewicz rozdaje certyfikaty z angielskiego w British Council. Bielan z Kamińskim są szefami kampanii prezydenckiej Olejniczaka. Tadeusz Rydzyk zostaje szefem KRRiTV i rozpisuje nowe procesy koncesyjne. Wreszcie widzimy Jarosława Kaczyńskiego tuż po wykładzie z emisji głosu w Łódzkiej Szkole Filmowej. Po dobrze (jak zawsze!) wykonanej pracy, prezes zachodzi na Piotrkowską, siada na ławeczce, rozkłada na kolankach laptopika i odpowiada z półobrotu każdemu, kto śmie naśmiewać się w sieci z Chucka Norrisa.

Nie przejmujmy się jednak zbytnio. Kiedy już pouciekają od nas wszyscy inwestorzy a każda fabryczka i agencja bankowa przejdą w ręce jedynych słusznych obrońców polskości, zostanie nam coś niepowtarzalnego - rechot historii.

08 marca 2006

Dość frustracji Kuźniara


Drodzy czytelnicy.


Wiosny nie widać, ciemność trzyma, coraz mniej śmiesznie się robi. Sugerowanie jakoby media w Polsce były zniewolone jest nieuprawnioną insynuacją. To nic innego jak przeinaczanie sensu wypowiedzi szanownego pana prezesa naszej partii Jarosława Kaczyńskiego. Ubolewamy, że nie pierwsze to, ale obiecujemy, że ostatnie takie zachowanie ludzi póra, mikrofonu i kamery. Dziś w miejscu zajmowanym dotąd przez imitację felietonisty, hańbiącego na codzień inicjały szanownego pana prezesa naszej partii Jarosława Kaczyńskiego, zamierzamy zaprezentować błędy tego prostego chłopaka z Bielawy. Gdyby na czas zechciał je wyeliminować, kto wie, może miałby za sobą pozytywną weryfikację i mógłby publikować dalej. A tak...

Poniżej zaprezentujemy prawidłowo przygotowane Wydarzenia Dnia, na które jeszcze nigdy wspomniany autor nie mógł się zdobyć. Oto serwis, po którym nikt nie miałby do niego pretensji o jakość, merytoryczną zawartość, użyte zwroty oraz ilość miejsca poświęconą ludziom odpowiadającym za to, żeby sprawy w kraju szły w dobrym kierunku. Przerywana czarna linia oplatająca tekst i symbol nożyczek w prawym dolnym rogu strony powinny sugerować poważne podejście do tej instrukcji. Prosimy to wyciąć, oprawić i zawiesić w najbardziej widocznym miejscu w redakcji.

Jan Dyrdymalski witam i zapraszam na przegląd najważniejszych wiadomości; głównie z kraju, bo świat to my! Rząd zbudowany przez zwycięskie Prawo i Sprawiedliwość z najlepszych specjalistów jest i pracuje. Uff. Zaczął się już piąty miesiąc dobrej pracy dla Polski. Premier Kazimierz Marcinkiewicz w swoje sobotnie imieniny nie wypił nawet lampki szampana. Kiedy inni Polacy robili sobie nic z postu i balowali, on wiedział już, że źle się dzieje w Toruniu. Po niedzielnym rosole (oczywiście, że na kostce drobiowej) porzucił odrabianie lekcji z dziećmi i popędził do strefy zagrożenia. Przywitał się z łabędziami i usłyszał, że takiego zdecydowanego uścisku skrzydeł dotąd nie znały. Yes, yes, yes. Premier zapytał łabędzie czy im nie wstyd zimować akurat w tym miejscu oraz czy zdają sobie sprawę, że dopóki on jest szefem rządu, dopóty nie będzie byle łabędź pluł mu w twarz jakimś H5N1. Według naszych informacji łabędzie spuściły dzioby po sobie. Ustaliliśmy również, że premier obiecał sobie, że jak tylko uda się pokonać zarazę, zacznie prostować usta. Tymczasem dokonał powrotu do Warszawy, żeby uspokoić pana prezesa naszej partii Jarosława Kaczyńskiego, że kotom H5N1 nie grozi. W tym celu wziął ulubioną kicię pana prezesa naszej partii Jarosława Kaczyńskiego i wyprowadził na żoliborskie trawniki. Kiedy uznał, że są zbyt obsrane przez miejscowe psy zawrócił i kota zwrócił. Było dopiero południe; premier przyzwyczajony do ciężkiej i długiej pracy postanowił wracać z Żoliborza do centrum na piechotę. Zagadnięty w pół drogi przez schludnego wyborcę Prawa i Sprawiedliwości czy mu nie smutno być tak potwornie atakowanym przez Platformę Obywatelską, która wciąż nie może sobie poradzić z przegraną, odpowiedział, że nie i zaprosił schludnego wyborcę na kurczaka. Premier dowiedział się w czasie tego posiłku wielu ważnych spraw, które dotąd jego współpracownicy przed nim ukrywali. Nie był zdenerwowany ale zrobiło się mu strasznie ale to strasznie przykro. Postanowił umówić się na kawę z panem prezesem naszej partii Jarosławem Kaczyńskim i wszystko mu opowiedzieć. Premierowi wciąż było ciężko ale wiedział, że wszystko, co robi robi dla dobra kraju. "Panie prezesie" - zaczął - "doszły mnie słuchy, że... że". "No niechże pan z siebie to wydusi" - żachnął się prezes naszej partii Jarosław Kaczyński. "Doszły mnie słuchy, że ludzie mają nas dość". Prezes, jak to miał w zwyczaju, przeżuł kilka pierwszych słów i odpowiedział: "panie Kazimierzu, i tak wiele wytrzymali".


Bielan&Kamiński (lekko znudzeni)

06 marca 2006

Marcowe kobiety

Marzec miesiącem kobiet? Dlaczego nie, skoro inni wytrzymują rok z muzyką Chopina albo twórczością Reymonta. Nikomu nie zaszkodziłoby uważne słuchanie i czytanie pań przez trzydzieści dni w roku. Tylko czy facet będzie umiał za chwilę napisać prawdę o kobiecie? Przecież nadają z dwóch różnych planet, tę samą rzecz potrafią opisać na dwa skrajnie inne sposoby, nawet kolory postrzegają różnie. Spróbuję, bo choć to Wenus leży bliżej słońca niż Mars, mężczyzna chyba jaśniej widzi kobiece wcielenia.

Bez obaw, to nie będzie lekcja historii. Chcę się jedynie przebić przez stertę portretów polskich kobiet. Latami malowała je władza, moda, dopieszczały nowe czasy. Szczęśliwie nie należymy (narazie?) do krajów, w których mimo postępu cywilizacji trwa kobiece niewolnictwo. Polki, podobnie jak ich koleżanki na całym świecie, przeszły bardzo długą drogę: od całkowitego podporządkowania mężczyznom, po pełnię praw (nie tylko wyborczych). Ale wciąż walczą, i chwała im za to, jeśli nie przeginają w formie. Na stronie internetowej "Porozumienia kobiet ósmego marca" jest taki plakat: na górze fragment kobiecego policzka, nos i wymalowane różową szminką usta, przez które kobieta wypluwa goździki. W lewym dolnym rogu mówiący wszystko czerwono-fioletowy napis: "to mi się przejadło".

Kobiety kiedyś. W czasach czerwonych nie było w kraju kobiety, która w ten jeden marcowy dzień wracałaby z zakładu pracy bez goździka i rajstop. Taki władza miała gest. To był tej władzy pomysł na podkolorowanie wszechobecnej szarzyzny każdej prządce, szwaczce, dróżniczce i innej sekretarce. Na codzień robota, kolejki, zmęczenie, bylejakość a od święta prawie kwiatek i prawie bielizna. A prawie, jak dziś wiemy, robi wielką różnicę. Wtedy jednak było to wyrażanie "znaczącej roli kobiet w rozwoju społecznym", oznaka ich uwłasnowolnienia albo jeszcze donioślej "upamiętnianie odwagi kobiet, które zasłużyły się w historii swoich państw i społeczeństw". Dziękuje bardzo za taką nagrodę - goździk jako znak pamięci o walce kobiet o ich prawo do głosu. To tak, jakby powiedzieć wracającemu z wojny żołnierzowi: dzięki, że walczyłeś ale na medale nas nie stać.

Kobiety wczoraj. Są bardziej odważne od tych "kiedyś". Mają w sobie i wokół siebie więcej swobody w wyrażaniu pragnień. Wyzwania rzuca im życie a nie pierwsi sekretarze, autorzy planów kilkuletnich. W domu te kobiety są już nie tylko od prania, gotowania i chowania dzieci. Zresztą ich dzieci są już dorosłe, ich córki to silne kobiety "dzisiaj". Patrząc wstecz kobiety "wczoraj" raczej śmieją się z tamtej szarzyzny niż ronią rzewne łzy. Ale tylko niektóre mówią: dobrze mi w nowej rzeczywistości. Więcej jest wśród nich przegranych, byłych pracownic dużych zakładów w małych miastach. Pozbawione pracy, osierocone przez dzieci, spędzają całe dnie z programem telewizyjnym na stole i pilotem w rękach. Raz w miesiącu, jak zbawienia, wyczekują listonosza z rentą lub emeryturą. "Wczorajsze" kadrowe, sekretarki, księgowe jakoś sobie radzą. Jedne przetrwały redukcję etatów, inne otworzyły własne biznesy albo załapały się do firm znajomych. Każda z tych kobiet jedną nogą jest w minionej epoce, kiedy mniej mogły ale też mniej musiały.

Kobiety dzisiaj. Niby najłatwiej je opowiedzieć, bo nie trzeba cofać kalendarza, można je dotknąć, obrócić, zapytać o niewiadome, ale kto wie czy to prawdziwy obraz? Mam wątpliwości. Dla mnie współczesne kobiety to aktorki, czyli co innego widzisz, co innego siedzi w środku. Może to Warszawa tak wykoślawia mi ich obraz i czyni uogólnienie niesprawiedliwym ale jednak kobiety "dzisiaj" mają więcej testosteronu niż my, faceci. Są silne, zdecydowane, pozbawione skrupułów, waleczne, sprośne, szybkie, przebojowe, ambitne. Oczywiście nie same z siebie. Po prostu dostosowują się do nowych czasów. Działają według hasła: co, ja sobie nie poradzę? I radzą często lepiej niż my.

Głowa współczesnej kobiety zaprzątnięta jest wszystkim po trochu. Domem, facetem, dzieckiem, szkołą, pracą, modą, samochodem, rozrywką, sportem, flirtem. Zaraz chyba przesadziłem z kolejnością. Przestawmy to zgodnie z alfabetem, sam jestem ciekaw co wyjdzie: dom, dziecko, facet, flirt, moda, praca, rozrywka, samochód, sport, szkoła. Tyle mojej wizji, niech wypowiedzą się socjologowie, którzy dla miesięcznika ELLE zrobilli swego czasu badania "Kobieta 2003". Odpowiedziało dwadzieścia tysięcy czytelniczek z całego świata.

Nowoczesna kobieta, także Polka, między dwudziestym piątym a trzydziestym rokiem życia to „żądna krwi modliszka”. Niechętnie zakłada rodzinę. Jeśli się już z kimś wiąże, to właściwie po to, aby spełniać się seksualnie. Młode kobiety mają też coraz mniejszą ochotę na potomstwo. Polki uważają się za niezależne i coraz rzadziej potrzebują mężczyzn. Są ponadto lepiej od nich wykształcone i skutecznie pną się po szczeblach kariery, przy okazji pozbywając się męskiej konkurencji. Ponoć, mówią socjologowie, mężczyźni boją się takich kobiet. Wybierają puby albo ciepło mamusinego domu. Ulegają strachowi przed silną (zimną?) kobietą, zamiast podjąć wyzwanie. Ale dziś, na szczęście, nie skupiamy się na płci brzydkiej, tylko tej całkiem, całkiem.

Boję się, że ta "żądna krwi modliszka”, symbol współczesnej kobiety z wielkiego miasta, będzie miała ciężko w nowej rzeczywistości. Ci, którzy od jesieni wytyczają nowe kierunki w "sztuce życia", wolą inny niż stereotypowy podział: kobieta siedzi w domu i rodzi dzieci, mąż pracuje i te dzieci płodzi (a w nagrodę parę groszy od państwa). Kobietom, które nie chcą (narazie lub w ogóle) zgodzić się na ten archaizm, zostaje już i tak przeludnione miasto kobiet.

Kobiety jutro. Współczesne Polki zachowują się jak ich babcie podniesione do kwadratu. Prawo głosu wywalczone, czas na resztę. Chciałem zapytać na koniec jakie będziecie jutro, drogie panie, ale zza pleców usłyszałem odpowiedź: tajemnica...

* tekst ukazał się w marcowym numerze miesięcznika Dlaczego

05 marca 2006

To tylko Toruń


Po alarmie, że ptasia zaraza dotarła już także do Polski chciałbym zdementować nieprawdziwe fragmenty tych informacji.



Po pierwsze ptasia grypa jest tylko w Toruniu, który pokazał ostatnio, że dość różni się od reszty kraju.

Po drugie pojawienie się choroby traktować należy jako wyraźny znak od Najwyższego, że coś w tej okolicy nie gra.

Po trzecie wreszcie, ptasia grypa w Toruniu może nas (na jakiś czas) uwolnić od paru kłopotów. W tym celu żądam, żeby z wytyczonej strefy ochronnej nie wypuszczano żadnych ojców udających księży, Marcinkiewiczów stylizujących się na premiera, Dornów podszywających się pod ministra.

01 marca 2006

Polska zaukładzona

Sprawdziłem, nie ma. Dwa razy przeglądałem i nie znalazłem. Przewodniczącą Bochenek czeka za to niedopatrzenie co najmniej zakucie w dyby. Oto w dyktandzie, które niedawno niesamodzielnie pisali nasi parlamentarzyści ani razu nie pojawia się to słowo. Często kiedy dostajemy tekst od dyslektyka zerkamy nawet na proste zdanie i nie rozumiemy. Pomyślałem, że i tu, przez przypadek, było podobnie. Ale nie, w dyktandzie nie pojawia się ani ókład, ani układ.

Czy ktoś z państwa słyszał o słówku bardziej dziś popularnym niż powyższe? Otacza nas i "opcja", i "prawda" (jedyna słuszna), ale gdzie im tam do "układu". Stuprocentowa jest dzienna frekwencja następujących stwierdzeń: "trzeba rozbić układ", "stare układy rządzą Polską", "dziennikarze są zwolennikami układu", "Polacy mają dość układów", "jak rozbijemy układ nadejdzie prawda", "kto nie lubi kotów, w oczywisty sposób należy do układu", "przeciwnicy bliźniaków to zwolennicy układu, "ludzie układu to antypatrioci", "jesteśmy po to, żeby skończyć z układami". Jednym zdaniem układ układem układ pogania. Polska jest zaukładzona (to mój nowotwór) i kropka.

Socjologowie mówią, że mieszkańcy nawet bardzo rozwiniętych krajów, gdzie swobody obywatelskie są podstawą podstaw, zgadzają się czasem na ich ograniczenie. Najczęściej wtedy, kiedy czują zagrożenie. Głównie terrorystyczne ale przecież współczesny terroryzm niejedno ma imię. Ja na przykład od jakiegoś czasu czuję się terroryzowany przez grupę oszołomów, którzy na prawo i lewo sieją wyimaginowany strach. Mówią, że zło ukryte jest pod każdym kamieniem, że jak tylko puszczą lody nastąpi Apokalipsa jakiej nawet święty Jan nie widział. Ja nie chcę, żeby mnie ograniczano i straszono, choć rzeczywiście zaczynam się bać. O zdrowie autorów tych przepowiedni.

Panie prezesie Jarosławie K. (mamo, jak mogłaś!), ma pan rację z tym układem. Wydaje mi się, że jeden z nich się panu przepalił.