31 maja 2006


...tekst o wiecznym dzieciectwie jest jedynie gra pozorow. Prawda jest w tym pytaniu: czy zastanawiali sie Panstwo kiedys jak pokazac niemoc? Jak namalowac slowo "nie umiem"? Jak wyrazic bezsilnosc? Jak powiedziec "nie rozumiem"? Jak wytlumaczyc samemu sobie, ze prawdopodobienstwo objecia rozumem nowej rzeczywistosci jest rowne temu, ze na drzewach z pierwszego planu wyrosna liscie...

Wieczny dzień dziecka

Moja najmniejsza przyjaciółka, Ania, ma problem. Polubiła w przedszkolu złą dziewczynkę. Dała się wciągnąć w znajomość, która bardzo szybko okazała się toksyczna. Ostatnio wraca z zajęć smutna, mniej rozmowna, rozdrażniona, bo koleżanka Martusia ściąga ją na ziemię, lepi na swój obraz i podobieństwo. Jak Ania spróbuje się postawić, słyszy to, co w języku dzieci nie zmienia się od lat, że "jest głupia i nikt się z nią nie będzie bawił".

Prawda, ile dorośli czerpią z języka maluchów? A może to dzieci uczą się od starszych? Już drugi raz nie było ani prezydenta, ani premiera, ani marszałka Sejmu na ważnej uroczystości w Trybunale Konstytucyjnym. Była elita polskich prawników, był nuncjusz Stolicy Apostolskiej, wspominano piątkowe spotkanie sędziów TK z papieżem (!), ale zabrakło nowej polskiej pis-elity.

Wierchuszka obecnie nam panujących, dokładnie jak w przedszkolnej historii Ani, obraziła się na Trybunał Konstytucyjny. Źle (czytaj: nie po naszej jedynej słusznej myśli) ocenił ustawy o mediach i adwokaturze, to go olewamy, zdają się myśleć w pisie. Od dawna podejrzewałem, że tam musi być silna frakcja głuchych. Tam nie dopuszczają do głosu rozsądku. Siedzą na środku kraju, zamknięci w przerdzewiałej klatce i wyłapują każdego, kto wystaje ponad ich umysłową ciasnotę. Nie słyszą, że w świecie dorosłej polityki obrażanie się nie powinno mieć miejsca, że lekceważąc Trybunał Konstytucyjny lekceważą prawo, wyśmiewają konstytucję.

W niedawnym wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" prezes TK Marek Safjan mówił, że Lech Kaczyński to bardzo dowcipny, wesoły człowiek, szczególnie w czasie spotkań w mniejszych grupach. Może gdybym wyjechał z nim na weekend i przegadalibyśmy życie otwierając kolejne butelki wina przekonałbym się do prezydenta. Tymczasem zgadzam się z prezesem Safjanem, że "sąd konstytucyjny przekształcony w instrument polityki przestałby mieć jakikolwiek sens. Musi pozostać ostatnią instancją, gdyby zawiodły inne instytucje demokratyczne".

W wigilię Dnia Dziecka, prezydencka para ma się spotkać w ogrodach swojego Pałacu z maluchami z całego kraju. Czyżby Kaczyńskim już na początku kadencji kończyły się pomysły na to, co dalej?

21 maja 2006


...prosze sobie wyobrazic, ze spomiedzy drzew dociera "Heartbeats" Jose Gonzaleza. Pieknie wspolgra, prawda. Nie trzeba sie wstydzic lez, tam gdzie poprowadzono te droge nie ma nikogo.

17 maja 2006


...w miejscu tych kropek jest garsc niezwykle intymnych slow, ktore nigdy juz nie padna. A bardzo pragnely byc wypowiedziane. Zwyczajnie, choc niezrozumiale, nie zdazyly. Zamiast nich zyczenie, zeby zawsze mieli Panstwo w zyciu osobe, ktora przeprowadzi Was na drugi koniec...

Łżą Kaczyńscy

Wzięło mnie na wspomnienia. Znajomy, dwukrotnie żonaty z bardzo przyjemnymi kobietami, zwykł mówić: Jarek, baba nie po to jest, żeby z nią paradować po Nowym Świecie! Wypowiadał to zdanie wtedy, kiedy interesował się jakąś niezbyt urodziwą panią, z którą jednak pragnął przejrzeć kolekcję motyli. Wszystkich czytelników czekających na dalszy - nie polityczny - ciąg tej histroii pragnę przeprosić. Takiego nie będzie.

Przedmiotowe traktowanie ludzi (do seksu, tak - do publicznych spacerów, nie) jest jednym z fundamentów IV RP. Budowlańcy tego monstrum dostali ostatnio nagłego przyspieszenia, widać już nawet wiechę na dachu. Kują ustawy póki jest większość. Nieważne jaka jest jej jakość, ważne, że działa i daleko jej do "skompromitowanej inteligencji". Odnoszę wrażenie, że wybielanie wyroków Leppera, wygładzanie jego wypowiedzi, przechodzenie do porządku dziennego nad ministrem edukacji Giertychem należy dziś do obowiązków każdego z "pisiaków".

Dotąd Roman Giertych był dla nich "pierwszym destruktorem", Lepper Giertychowi jawił się jako "bajarz", który "jeżeli kiedykolwiek dojdzie do władzy, daj Boże, by tak nie było... (...) może tylko zaszkodzić Polsce", zaś PiS dla Leppera też nie był nigdy politycznym marcepanem. Ale to już historia, teraz nadszedł czas zacierania śladów. Przykład idzie z samiuśkiej górki. Jarosław Kaczyński na każdym kroku rehabilituje szefa Samoobrony. Przyznaje, że jakieś tam zatarte przestępstwo jest ale "inne sprawy karne to tylko kwestia braku powściągliwości w słowach". Najważniejsze dla prezesa jest to, że - jak wierzy - "ta koalicja zmieni Polskę". Lech Kaczyński nawet za granicą chwalił się, że "Samoobrona, uważana przez wiele lat za partię populistyczną, przeszła pewną ewolucję i może być w koalicji".

W żywe oczy... łżą Kaczyńscy.

14 maja 2006


...

09 maja 2006

Gwałt w garniturze

Mówią, że skok ze spadochronem to wyzwanie. Jako laik w tej dziedzinie podejrzewam, że emocje podobne są do tych, które wywołuje zapping. Zapping czyli po polsku zap... anie (czytaj: skakanie) po kanałach telewizyjnych. Trafiłem w niedzielę na scenkę w TV Trwam. Tylko tam szopka wystawiana jest również poza Bożym Narodzeniem. Za stolikiem dezerterzy z LPR czyli Sobecka, Kowalski i Strąk, jacyś dwaj lokalni urzędnicy, a po mojej lewicy sepleniący spiker w imitacji sutanny. To, co mówili jest esencją nowej polskiej jakości.

Anna Sobecka, z zawodu nauczycielka z zamiłowania spikerka, prawiła co następuje: "polskom szkołę trzeba zmienić. Nie może uczeń mówić, że autorytetem jest dla niego rówieśnik. Czeba zajońć się pracom od podstaw. Pomóc w tym mogom filmy z archiwum publicznej telewizji." Spiker jęknał, że to drogie archiwum i zaczął podsumowywać rozmowę: "wbrew mediom liberalnym (...) nie ma żadnej tragedii, jest sukces i nadzieja, że ten sukces się jeszcze powiększy".

Dla mnie jest raczej kryzys i to kryzys, który się jeszcze pogłębi. Do niedawna pocieszałem się tym, że im dalej w IV RP, tym więcej będzie ludzi z otwartymi oczami. Że nawet wyborcy pisu zaczną podnosić z ziemi opadnięte szczęki i zobaczą wreszcie kto ich uwiódł i wykorzystał. Ale dziś, szczerze mówiąc, nie wiem czy to możliwe. Boję się, że nadejdzie czas oswojenia. Że kiedy w prasie zamilkną słuszne lamenty inteligentów nad zapachem i głębokością czwartorzeczpospolitowego bagna, pozostanie tylko wzruszanie ramionami. Na zasadzie mamy "dyktaturę ciemniaków" i co możemy zrobić?

Boję się, że pojękujące jeszcze tu i ówdzie głosy rozsądku skupią się na inicjacji rządowej Giertycha z Lepperem, a zapomną o prawdziwym zagrożeniu. Przejdą do porządku dziennego nad małym faszystą Zawiszą, dorównującymi mu poglądami i wzrostem Kaczyńskimi oraz oszalałą resztą Kurskich, Bielanów i Gosiewskich. O nich nie wolno zapominać! W polityce gwałt dokonany przez faceta w garniturze dużo bardziej boli, niż wykorzystanie przez gościa w kufajce.

Pytałem co możemy zrobić, żeby tych ciemniaków przegonić? Może modlić się jak Sobecka na swojej stronie w interencie? Zaczyna się tak: "Boże, któryś nas stworzył Polakami (...). Spraw niechaj w Polsce kwitnie święta zgoda, pobożna ufność, wolność i swoboda. Miłość braterska, obyczajność, praca. Niech lud jej co dzień cnotą się wzbogaca. Co nam być może szkodą lub niesławą, odwróć to, Boże, za Twą świętą sprawą (...). Z duchami przodków, którzy są już w niebie, wznosim pokorne błaganie do Ciebie. W obecnych klęskach, z każdą złą godziną, lituj się lituj nad polską krainą".

Z ust mi to, Anno Sobecka, wyjęłaś.

08 maja 2006

Wszyscy jesteśmy politykami

Wszyscy jesteśmy politykami! Najmocniej państwa przepraszam, maj za oknem, wreszcie jakieś nowe kolory poza białym, a ja wyskakuję z takim okrzykiem. Wstyd mi. Ale tylko trochę, bo przecież rozpolitykowaliśmy się w ostatnich miesiącach strasznie. Głównie nosi nas ze złości, rzucamy k...mi na prawo i lewo, przed telewizorem gimnastykujemy środkowy palec i nazajutrz sprawdzamy czy coś się zmieniło. A tu jeszcze gorzej; psieje wszystko. Przynajmniej tak nam się wydaje, bo nagle wszystkie dziedziny życia zaczynamy wiązać z polityką. Większość rodzinno-przyjacielsko-kumpelskich spotkań zamienia się w pseudopolityczne debaty. Od chrzcin przez komunię, urodziny, złote gody po stypę. Choć akurat nastrój pogrzebu jest w tej sytuacji najbardziej odpowiedni.

Albo takie juwenalia. Studenci mówią o tej imprezie, że to "święto nas - młodych, w tych dniach, cały świat należy do nas, zabawa, imprezowanie, balangowanie, radość, kultura i jazda". Ja się specjalnie na takie imprezy nie pchałem ale nie zawsze trzeba empirycznie sprawdzać jakość piwa, żeby wiedzieć jakie tematy wywołuje. W tym roku jednak, podejrzewam, lista najmarniejszych wykładowców, najseksowniejszych koleżanek i najtańszych knajp w mieście zostanie wzbogacona o polityczne typy do odstrzału. Lubię urodę języka polskiego; w określeniu "typ" użytym w tym kontekście nakładają się bowiem dwa znaczenia: typ - coś wytypowanego i typ - coś szkaradnego.

Nasze współczesne rozpolitykowanie się to nie jest, niestety, problem, który zniknie za pstryknięciem palcem. To może stanowić poważne zagrożenie szczególnie dla najsłabszych organizmów. Takich, którym wydawało się, że stare czasy już nie wrócą, że będzie można wreszcie spokojnie żyć, że nikt nie będzie się wtrącał i wywracał normalnego świata do góry nogami "bo tak!" Co ja poradzę, że takich "najsłabszych organizmów" jest najwięcej? Sam ledwo ciągnę: wrzody wracają, nerwy puszczają i nie ma zmiłuj. Nawet kolorom się miesza. Dotąd czerwony jednoznacznie kojarzył mi się z lewicą zaś brunatny z prawicą. Dziś, mam wrażenie, "prawi", którzy szli nami rządzić mają kolor brązowy. Dziewczyny może i lubią brąz, ja nie. Lewicową równość wszystkich wobec wszystkich "prawi" realizują wedle zasady "ja ci się ponawydurniam jeden z drugim". I doprawiają tę niechęć do inności prawicową zaściankowością. W efekcie mamy intelektualny skansen w środku Europy. W dodatku z czynną oborą - gnojówkę czuć na kilometr.

Wystarczyło pół roku, żeby starsi przypomnieli sobie jak działa cenzura, a młodsi uczyli się jej od postaw. A to nie jest fajna rzecz. Celnie spostrzegła Gazeta Wyborcza, że po latach do sztuki wraca polityczna aluzja, że publiczność widzi politykę nawet tam, gdzie jej nie ma. Mnie się wydaje, że polityka popularnieje. Poszliśmy, zagłosowaliśmy i czekaliśmy na zmianę. Dostaliśmy jazdę bez trzymanki i to na wstecznym biegu. Dlatego krzyczymy: dość! Wyczytałem, że w spektaklu "Cesarz" Teatru Wiczy na scenie ustawiają się półnadzy aktorzy. Kiedy jeden z nich za pomocą lekarskiej igły przypina do gołej piersi kawałek płótna z wizerunkiem żółtej kaczki, pozostali spinają sobie usta za pomocą klamerek w kacze dzióbki. Rozlegają się bębny, oddawany jest hołd udekorowanemu przywódcy. Paradoks polega na tym, że Teatr Wiczy jest z Torunia.

Zresztą nie tylko teatr coraz chętniej wykorzystuje politykę jako nadzienie sztuki. Historyczna konieczność (PiS kocha tak uzasadniać swoje złe decyzje) bardzo pozytywnie wpływa też na rozwój humoru, satyry, dowcipu politycznego. Nawet biedny Chuck Norris jest w to zaangażowany. Ponoć tylko on jest w stanie wytrwać w koalicji z PiS. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce internetowej hasło "kaczyzm" a pootwierają się wszystkie możliwe hurtownie aktualnych i na bieżąco aktualizowanych dowcipów politycznych. Jedna ze stron ma nawet podtytuł: "cieszmy się, mogły być trojaczki". Hasło "kaczyzm" ukuła posłanka SLD Joanna Senyszyn. Wtedy tylko wieszczyła, że widmo bliźniaków krąży nad krajem. Kiedy zstąpiło na ziemię okazało się prawdziwym hitem. Hasło krótkie, pejoratywne, soczyste, jasne dla wszystkich. No, poza samymi zainteresowanymi. Lech Kaczyński uważa ponoć, że "kaczyzm" to określenie państwa, które ma dobre prawo, gdzie urzędnicy i przestępcy nie wchodzą na głowę obywatelom, i w którym nie ma równych i równiejszych... Zaczytałem się, przepraszam, musi być pięknie w tej IV RP.

Współczesny humor polityczny to prawdziwy przemysł. Nawet internetowe kartki wielkanocne nie były wolne od polityki - przedstawiały szybką i skuteczną wojenkę kaczek z kurczakami (zwycięzcy chyba nie muszę przedstawiać). Obok wspomnianych satyryczno-kpiarskich stron internetowych, działają amatorskie drukarenki koszulek z napisami "fuck the duck", albo "nie mój prezydent". W wybranych sklepach z zabawkami pojawiły się pluszowe kaczuszki z pozytywką. Znam jednego wywrotowca, który chodzi z taką po Sejmie. Kolega obdarował mnie nawet plastikową bransoletą z napisem "spieprzaj dziadu", okrzykiem zapożyczonym z klasyka gatunku. Pomysły jeszcze się nie kończą, idzie przecież lato, strach pomyśleć jakimi zabawkami zapełnią się baseny kąpielowe i co na parawanach będą mieli wymalowane plażowicze nad Bałtykiem.

Znalazłem gdzieś taki "żarcik": czym się różni polskie prawo od amerykańskiego? Polskie gwarantuje wolność wypowiedzi, a amerykańskie wolność po wypowiedzi. Tych porównań do sytuacji w innych krajach też ostatnio jakby przybyło. Mówi się albo "druga Białoruś", albo "Kaczyński to jeszcze nie Berlusconi". O ile jednak aluzje do dyktatora z Mińska nie są wcale zabawne i w wielu wystąpieniach polityków pisu widać łukaszenkowe odwracanie kota ogonem, o tyle żal mi trochę, że język polskich polityków daleki jest od "fiutów" włoskiego premiera (tak nazwał tych, którzy go nie popierają). Jak to żal? Żal panu, że nie zniżamy się do poziomu rynsztoka?

My w tym rynsztoku brodzimy od dawna. Nasz rynsztok jest jeszcze ukulturalniony, zamiast "fiutów" są "lumpenliberałowie". Tak, żałuję, że nasi politycy nie mówią do siebie wprost, żeby nie powiedzieć po imieniu. Ogłaszam więc hasło maja: jeszcze więcej szczerości, panowie, bo umrzemy z nudów.*


* tekst ukazał się w majowym numerze miesięcznika "Dlaczego?"