27 września 2005

Durnota dyletantów

Moja przygoda z matematyką ma coś z odbywania kary bezwzględnego pozbawienia wolności. Pamiętam dwójkę nauczycieli, oboje upośledzeni. Pierwszy, lekko zgarbiony kulejący na krótszą, lewą nogę mężczyzna, wykładał ułamki w mojej podstawówce. Cynik jakich mało, zasłynął powiedzeniem: "siadajcie w kupie, bo kupy nikt nie ruszy" oraz opowiastką o swoim koledze, który wierzył we wszystko, co piszą. Otóż źle! - mówił mój nauczyciel - bo jak kiedyś ów kolega zobaczył na murze napis "dupa" i podszedł, żeby pogłaskać, to mu się drzazga w rękę wbiła.

O ile jednak nauka matmy w podstawówce była, powiedzmy, karą w półotwartym zakładzie poprawczym, to licealny stopień wtajemniczenia w całki upłynął mi w zakładzie dla najgorszych bandytów. Byłem ulubieńcem inaczej mojej "pani profesor od matematyki". Wołała mnie do tablicy, kazała rozwiązywać jakieś zadanie i wyśmiewała za błędy. - Babcię z chrustem znasz? - pytała. - Pewnie nie tą, o którą pani pyta - odpowiadałem. Postaci babci nie rozszyfrowałem do dziś, za to chrust symbolizował w chorej głowie nauczycielki potęgę, do której należało coś podnosić. - Siadaj i dobrze pomyśl; albo radio, albo u mnie oblejesz.

Trochę długi ten wstęp. Zmierzam do tego, że choć matematyk ze mnie kiepski wiem, że 40 procent to mniej niż 60 procent. Każdy wie, że w niedzielę w Polsce wygrali ignoranci. Najmarniejsza z marnych frekwencja oznacza nie to, że Sejm wybrało sobie tylko dziesięć milionów Polaków ale to, że wokół żyje aż siedemnaście milionów dyletantów i profanów.

Zastanawiałem się po niedzieli, czy na morzu tych fatalnych informacji widać jakąś wysepkę optymizmu. Tak, jest nadzieja, że ta rzesza olewaczy skutecznie odebrała sobie prawo do krytyki nowej rzeczywistości. A już się zapowiada, że wesoło nie będzie. Nie mówię o tym, że "kaczyzm" pokonał "diabelstwo z Krakowa", bo jedni są warci drugich, ale o tym, że na Wiejską wpełzli ludzie Leppera, Olejniczaka, Giertycha (choć była nadzieja, że ten wariat przepadnie) i Pawlaka. Wpuściła ich tam obskurancka większość.

Pisałem już kiedyś z lekkim żalem, że pokolenie trwa tak długo. Jakoś naiwnie wierzę, że nim miną trzy, cztery sejmowe kadencje, do większości dotrze, że nie warto marnować głosu, nie korzystając z niego. Mój kandydat przepadł, niesłusznie, ale szedłem na wybory z myślą, którą ładnie wyraził w "Rzeczpospolitej" Jerzy Sosnowski (pisarz, dziennikarz Programu Trzeciego Polskiego Radia): "głosowałem nie dlatego, że byłem pewny uczciwości moich kandydatów, ale dlatego, że tę uczciwość założyłem z zacisniętymi zębami".

Współczuję sobie i swojemu krajowi. Kiepskiego wyboru. Bałaganu, który zapanuje. Ślepoty większości rodaków. Durnoty tych, którzy zostali w domach.

24 września 2005

POLESKI PARK NARODOWY


Zapraszam na Polesie

Strach pisać o tym miejscu, bo bezludne jest najpiękniejsze. Ruszajmy na Polesie, ale cicho sza...

Wszedłem do Poleskiego Parku Narodowego namówiony przez niewielki "Przewodnik po Polsce" wydany przez "Gazetę". I spędziłem jeden z najspokojniejszych weekendów w życiu. Polesie miało zachwycać bagiennymi krajobrazami, żółwiami błotnymi, śródleśnymi jeziorami i ciszą jak makiem zasiał. Ale to za mało. Mało, bo przecież do żadnego parku narodowego nie skręca się ot tak, z ulicy - jest coś pomiędzy. Ten element magii - kiedy mieszczuch zamienia betonowy chodnik na Marszałkowskiej na drewnianą kładkę w dziewiczym lesie. Dobrze jest być poprowadzonym wtedy przez tubylców - kładą kartografów na łopatki.


Droga nad Moszne

Od Zamku w Lublinie do granic Poleskiego Parku Narodowego jest ok. 60 km. Dalej droga prowadzi do Włodawy, leżącej na styku granic: polskiej, białoruskiej i ukraińskiej. Sam park kryje się po obu stronach tej trasy. Na lewo jest większy i ciekawszy (w nim będziemy), na prawo ma mniejszego brata dwojga imion: Bagno Bubnów i Bagno Staw.

Moja przygoda z Polesiem zaczęła się w Urszulinie, bardzo umownym sercu parku. Umownym, bo to przecież nie pałac dyrekcji PPN ani ilość sklepów powinna decydować o tym, skąd zaczynamy wędrówkę po głuszy. Teraz jestem mądry, wiem, że spać można także w kilku wioskach dosłownie na skraju lasu. Zresztą nie ma co narzekać, bo to nie są poważne odległości, np. z Urszulina do Jamników jest ok. 10 km bardzo lokalnej drogi. Na mapie widziałem, że gdzieś w tej okolicy, po prawej stronie szosy powinna się zaczynać ścieżka dydaktyczna Dąb Dominik. Ale szczęśliwie ją przejechałem. Było ciepłe niedzielne przedpołudnie. W Jamnikach trwało karmienie młodych bocianów w gniazdach. Żywej duszy, tylko skulony mężczyzna, który przed domem naprawiał wysłużony samochód.

Do dziś nie wiem, jak miał na imię mój Przewodnik. Ale wiem, że sam nie odważyłbym się pójść skrótem. Ruszyliśmy przez łąkę w stronę gęstego lasu. Spacer po Poleskim Parku Narodowym to ciężkie godziny dla ludzi nienawidzących owadów, ale z drugiej strony raj dla entomologów. Ciepłe i wilgotne powietrze między drzewami sprawia, że wokół głowy bzyczy, co tylko może. Zanim doszliśmy do kładki wijącej się wokół jeziora Moszne, przyznaję, złamaliśmy wiele krzaków pokrzyw i przerwaliśmy niejedną pajęczynę. Przepiękna dzicz. O czym rozmawialiśmy? Że zna każdy skrawek lasu, że kiedy nie było parku (przed 1990 r.) takim ludziom jak on żyło się tu łatwiej.

Skończyła się wąska kładka. Wokół było pełno młodych drzew wyrastających z krzaczków żurawiny błotnej i mchów. - Niech pan idzie za mną - usłyszałem. Byłem w sandałach, zszedłem z kładki. Woda, którą ciężar mojego ciała wycisnął z podłoża, prawie zakryła mi stopy. Niesamowite uczucie, jak spacer po gąbce. To była zarośnięta część jeziora. Powoli, łapiąc równowagę, doszliśmy nad sam brzeg. Trzysta metrów dalej do jeziora prowadził długi drewniany pomost, z którego całą okolicę było widać jak na dłoni. Na pierwszym planie niewielkie i bardzo płytkie jezioro Moszne z brązowymi plamami na wodzie, które tworzy wystająca z mulistego dna trawa. Wszystko w otulinie tataraku i gęstego lasu. A prawie pod stopami, na wodnej lilii wpatrzona w biały kwiat żaba.

W Poleskim Parku Narodowym prawie nie ma ścieżek rowerowych, ale i tak na drogach częściej spotyka się kierowcę dwu- niż czterośladu. Zatem w drogę. Z Urszulina do Załucza Starego, nie więcej niż 8 km. W Załuczu, w lewo za Ośrodkiem Muzealnym PPN, vis-á-vis starutkiego Punktu Bibliotecznego jest ścieżka przez pole. Tym przeklętym wkrótce przeze mnie szlakiem dotarłem nad dwa jeziora: Rotcze i Uściwierz. Pierwsze to jedna trzecia drugiego, ale za to z plażą. A jeśli gdziekolwiek w Polsce jest plaża, to są też tłumy, kiełbaski, piwo i hałas. Z nadzieją, że w rezerwacie Uroczysko Uściwierskie leżącym dosłownie za miedzą może być lepiej, pojechałem to sprawdzić. Nie było. Letników w bród, dostęp do wody ograniczony, w jedynym sklepiku w okolicy kolejki piwoszy. Zawróciłem więc do Załucza, bo tam zaczyna się ścieżka dydaktyczna Spławy.

Kładki, które prowadzą po tych najpopularniejszych ścieżkach Poleskiego Parku Narodowego, są tak wąskie, że ledwie mieści się na nich człowiek z rowerem, o swobodnym ruchu dwukierunkowym można zapomnieć (szczęśliwie małe są szanse na spotkanie człowieka). Ścieżka Spławy prowadzi przez bagno o tej samej nazwie. Przez dobrych kilkadziesiąt minut jest się sam na sam z gęstym lasem, mnóstwem "gadzin" (jak nazywał wszelkie parkowe owady mój Przewodnik), aż w końcu dochodzi się do jeziora Łukie. I znów długi pomost wśród tataraku, żeby zobaczyć wodę. Wszystkie tamtejsze jeziora mają to do siebie, że są śliczne, ale trudno dostępne, płytkie, ale czyste jak kryształ. No i zarastają, więc trzeba się spieszyć. W jeziorze Łukie wbity jest nawet wodowskaz obrośnięty wodną trawą do wysokości dwóch metrów.

Do Urszulina wróciłem czarnym szlakiem prowadzącym do Zawadówki, a potem drogą na Wolę Wereszczyńską. Ta okolica to jest taka mniej bagnista "wysepka" w środku PPN - Poleskiego Parku Krajobrazowego. Pojawia się szeroki leśny horyzont i czeka jazda konna.


Zarastajace Jezioro Moszne


To nie sa jeziora dla letnikow.

Największym jeziorem w okolicy jest Wytyckie, dziś zbiornik retencyjny, tuż przy trasie Lublin-Włodawa, kilka kilometrów za Urszulinem w stronę granicy. Zobaczyłem je właściwie w ostatniej chwili, kiedy wyjeżdżałem z Polesia. To miejsce nie ma nic wspólnego z klimatem kameralnych ścieżek Poleskiego Parku Narodowego. Z dwóch stron zbiornik jest obwałowany. Pozostałe brzegi są zarośnięte trzciną i trudno dostać się nad wodę. Ale mimo to w okolicy stoją domy letników, a nad brzegiem można spotkać miejscowych, którzy przychodzą pomoczyć nogi i podkradają słońcu promienie. Niewielkie punkty w oddali to albo wystające z wody konary starych drzew, albo rybacy, którzy łowią z łodzi. Ponoć trafiają się ponad 20-kilogramowe karpie.

Zwiedzanie Polesia w weekend zmusza nas do niemiłosiernych skrótów. Kto wie, myślałem potem, gdyby minąć Wólkę Wytycką, przejechać obok Durnego Bagna, minąć Zielone Grądy, dotrzeć do Lipniaka i dalej do Pieszowoli? Nie zdążyłem o to zapytać Przewodnika, pewnie znałby prostszą drogę. W Pieszowoli zaczyna się bowiem ścieżka dydaktyczna Perehod (ok. 5 km). Prowadzi przez kilka leżących brzeg w brzeg stawów. Jej największą atrakcją są czaple, gęsi, kaczki, łabędzie. Żeby je skutecznie podglądać, trzeba wykorzystać parkowy schron i wieżę, no i cierpliwość, ale to już z własnych zapasów.

Chciałbym zobaczyć Perehod jesienią, kiedy wokół będzie więcej odcieni brązu niż zieleni, kiedy chłód przegoni najbardziej uciążliwe owady, ale zanim niektóre ptaki wyprowadzą się z Polesia na zimę.


Tekst ukazał się w dodatku Turystyka do GW (24-25.09.05)

20 września 2005

Wybory: między dnami

Już mało gdzie słychać marsz żałobny po Włodzimierzu. Tylko mruczenie żubrów przypomina jego ostatnią drogę. Ale cmentarni muzycy znów się stroją. Niedługo ponownie będą musieli komuś zaintonować te smutne dźwięki. Przecież dwugłowi prezydenci przytrafiają się tylko w bajkach (chociaż...). Za to logopedzi oraz nauczyciele oracji wyszperali najlepsze przemówienia i prasują kolorowe garnitury. Zdaje się, że to ich czeka najwięcej pracy tej powyborczej jesieni.

Ktoś musi zapanować na literką "r" w drużynie PO, prawda? Z takim wypaczonym abecadłem Tusk, Rokita, Gronkiewicz-Waltz daleko nie zajdą, jak już dojdą do stanowisk. Ktoś powie, że to drobna ułomność i nie wolno się śmiać. Pewnie, jak słucham i patrzę to też bliżej mi do płaczu, ale w polityce konsekwencje zwykłej nieznajomości liter mogą mieć kolosalne znaczenie. Nawet dla bezpieczeństwa kraju. Załóżmy, że za jakiś czas dochodzi do spotkania Putin, Schroeder, Rokita. Tłumacz popełni sepuku, a zagraniczni goście wyjdą z gabinetu, zanim ktokolwiek zrozumie, że polskiemu premierowi chodzi o "kwestię rur".

Na wszelki wypadek świat powinien się też uczyć cierpliwości. Bo jak osieroceni przez gajowego Włodzimierza Polacy namaszczą braci Kaczyńskich, wysłuchać ich do końca będzie nie lada wyzwaniem. Dla nas już jest. Jarosław zbiera się w sobie jak stary parowóz, cedzi słowo za słowem, mamrocze, mlaska a do tego drewna na podesty przed mównicami zaczyna już brakować. Tak, to prawda, że jego wspólnik od pamiętnego zamachu na Księżyc, Lech, wypada jeszcze gorzej, ale on przecież marzy iść jeszcze wyżej!

Żałuję ale zapomniałem kto wygłosił w niby-autobiografii Janusza Głowackiego zdanie: "gdzie się chamie pchasz na Olimp". Pięknie się wstrzelił. W prezydenckiej kampanii mamy dziś wybór między rozlazłym, do bólu uprzejmym, zbyt delikatnym, nijakim Donaldem Tuskiem oraz zauroczonym sobą, nieumiejącym mówić, małym szeryfem Lechem Kaczyńskim.

Z jednej strony idealny kandydat widzów serialu "M jak miłość", z drugiej maskotka "Złotopolskich". Najprościej byłoby napisać jaki kraj, tacy kandydaci, ale przecież nie głosujemy codziennie, trzeba wymagać więcej!

Dziś naprawdę nie ma wyboru.

18 września 2005

Śpiący Cmentarz


Cmentarz Zydowski w Warszawie w niedzielne wrzesniowe poludnie. Prawie pusty. Mocno zaniedbany. Pelny Historii Narodu oraz historii pojedynczych ludzi.


Sa tam setki takich porzuconych i rozrzuconych bez planu pomnikow.


Jeden z najmniejszych i najwiecej mowiacych grobow.


Te groby mial kto odnowic.


Bieszczady po ulewie. Powietrze o pierwotnym zapachu, drzewa wymyte, ziemia przepita ale wszysto szybciutko sie regeneruje. Tak jak my w weekend.

14 września 2005

Antysemita w sutannie


Nie wiem którędy, ale przyszła.

Wsunęła się powoli lecz zdecydowanie.

Zdaje się, że już tu zostanie.

Na pierwszy rzut oka nieśmiała, łagodna, żeby nie powiedzieć czuła.

Nosi się w żółciach, miedziach, czerwieniach przeróżnych hula.

To musi być jesień z tą swoją depresją,

bo inaczej trudno mi pojąć niektórych wariatów,

z ich wrześniową agresją.


Słyszę, że pisowcy planują zrobić całodobowe sądy. Pewnie po to, żeby uwolniony przez nich niedawno zawód prawnika mógł się gdzieś wyżyć. Dlatego wolę uprzedzić, że "wariat" i "agresja" to hasła umowne, niż podzielić los Pawła Huelle (choć wspólna z pisarzem cela byłaby niezłą szkołą warsztatu). Okazało się bowiem, że dla pogrążonego w depresji sędziego z Gdańska, plucie na ludzi z ambony - ulubiona rozrywka prałata Jankowskiego - to mniejsze zło (jeśli w ogóle!) niż prawda o księdzu w felietonie. Wyrok: Huelle ma przeprosić duchownego.

Nie zgadzam się. Według mnie swoimi kazaniami i "instalacjami" w Grobie Pańskim, ksiądz Jankowski sam zniósł granice krytyki. Dlatego wyjście z zakrystii do sądu z pozwem na Huelle było nieporozumieniem. Nie mniejszym niż wyrok. Antysemita i ksenofob, którego nawet sutanna nie powstrzymuje przed strzykaniem jadem na prawo i lewo, powinien się liczyć z tym, że ktoś napisze mu prawdę między oczy. W swoim felietonie Paweł Huelle stwierdził, że ksiądz Jankowski "polskość wymieniłby w każdej chwili na dowolny paszport - volksdeutscha, Irakijczyka czy Rosjanina - gdyby za tym szły piękne szaty, nowe limuzyny, tytuły i ordery". I za co tu przepraszać? Targany depresją sędzia mówi, że "wypowiedzi księdza miały miejsce kilka lat przed artykułem, więc krytyka ze strony pisarza nie musiała być tak ostra". Pomieszanie z poplątaniem, bo felieton to nie jest powstająca z dnia na dzień notatka z sali rozpraw, gdzie odczytywane są tak naiwne uzasadnienia wyroków.

I marne to pocieszenie, że takich jesiennych myślowych miszmaszy pełno w koło. Czytam u Macieja Rybińskiego, że szefowie Polskiego Radia pochowali taśmy z magazynem satyrycznym ZSYP i żadnych nowych odcinków nie będzie przynajmniej do końca października. A potem, jak rozumiem, się zobaczy, bo może nikomu po wyborach nie będzie do śmiechu. Nie tylko na Malczewskiego. Całe szczęście w eter poszły już darmowe reklamówki partii, a w nich nawet "dobieranie się do dupy konkurentom" uchodzi przy zielonym kółeczku w rogu ekranu.

Z całym szacunkiem ale widać, że nawet Kryszak z Majewskim lepszych tekstów nie są w stanie spłodzić. Może wiosną, byle tylko zdążyć przed przesileniem.

12 września 2005


Oddalbym troche zimy i wiosny za taka jesien...


Szukalem wczoraj jesieni. Za wczesnie? Bynajmniej. Za miastem juz jest. W powietrzu i na drzewach. Tak, tam jej najwiecej. Coraz wiecej

10 września 2005


Duzo przestrzeni na weekend zycze...

07 września 2005

Łoby dobre wybory

Marzy mi się prawdziwa pyskówka polityczna. Taka, żebyśmy ja i sąsiadka, która podwędziła mi kwiatka na blokowym korytarzu, od razu wiedzieli na kogo zagłosować. Dlaczego pyskówka? Z braku poważnej rozmowy poważanych ludzi na poważne tematy, niech się chociaż smutni panowie pokłócą o sprawy rzeczywiście dotyczące mojego kraju. Na razie, mimo że nasza demokracja już prawie pełnoletnia, mamy zwykłe szturchańce, dziecinne podstawianie nogi i smarowanie klamek w gabinetach pastą do zębów. Nawet w przedszkolach mają bardziej serio zabawy.

A co ja taki poważny dzisiaj? A jakoś tak mnie naszło. Widzę w kalendarzu, że właścicieli parlamentarnych foteli wybierzemy już za osiemnaście dni, chwilę potem dorobimy państwu nową głowę, a jak się człowiek rozejrzy za dobrym kandydatem, ciemność widzi. Nikim są dla mnie śmieszni liderzy dwaj stojący na czele Samoobrony i LPR. Co gorsza, nawet kiedy odrzucimy skrajności, dalej nie jest łatwo. Demokraci, platformersi, pisowcy, odświeżeni czerwoni lub zieloni, czym dobrym oni mogą zaskoczyć? Różnią się czymś? Przecież wszyscy na plakatach mają wypisane prawie to samo: prawość, równość, sprawiedliwość, szacunek, człowiek, odurzędniczenie państwa. Fajnie, ale to już było. I się nie sprawdziło.

Dlatego właśnie marzy mi się takie spotkanie, jakie w niedzielę mieli Niemcy. Wreszcie uczesana Merkel na przeciw wiecznie opalonego Schroedera. Między nimi dziennikarze i konkretne pytania. Jasne, że nawet wtedy odpowiedzi są dalej ładne i wciąż pustawe ale i tak wiemy więcej niż wynika z hasła "zmieniając siebie, zmieniajmy Polskę". Swoją drogą wara panu, śliczny panie Olejniczak, i od sierpniowych postulatów i od mieszania Polski w swoją przemianę.

Politolodzy mówią, że "kampania na dobre jeszcze się nie zaczęła". No to kiedy, pytam, skoro urny zaraz rozstawią! Młodzież za to się rozkręca i udowadnia, że bardziej jest rozwinięta politycznie niż starszyzna. "Pomyśl, w Sejmie jest 460 miejsc siedzących i również od ciebie zależy, ilu tam usiądzie kretynów" - to są słowa rapera Łony, który zachęca młodych do głosowania. Ma rację. Łoby tylko wybierać z głową, jak mówi moja babcia.

03 września 2005


Na czerwonym szlaku z Wolosatego. Dalej juz tylko kraj "pomaranczowej rewolucji".