Durnota dyletantów
Moja przygoda z matematyką ma coś z odbywania kary bezwzględnego pozbawienia wolności. Pamiętam dwójkę nauczycieli, oboje upośledzeni. Pierwszy, lekko zgarbiony kulejący na krótszą, lewą nogę mężczyzna, wykładał ułamki w mojej podstawówce. Cynik jakich mało, zasłynął powiedzeniem: "siadajcie w kupie, bo kupy nikt nie ruszy" oraz opowiastką o swoim koledze, który wierzył we wszystko, co piszą. Otóż źle! - mówił mój nauczyciel - bo jak kiedyś ów kolega zobaczył na murze napis "dupa" i podszedł, żeby pogłaskać, to mu się drzazga w rękę wbiła.
O ile jednak nauka matmy w podstawówce była, powiedzmy, karą w półotwartym zakładzie poprawczym, to licealny stopień wtajemniczenia w całki upłynął mi w zakładzie dla najgorszych bandytów. Byłem ulubieńcem inaczej mojej "pani profesor od matematyki". Wołała mnie do tablicy, kazała rozwiązywać jakieś zadanie i wyśmiewała za błędy. - Babcię z chrustem znasz? - pytała. - Pewnie nie tą, o którą pani pyta - odpowiadałem. Postaci babci nie rozszyfrowałem do dziś, za to chrust symbolizował w chorej głowie nauczycielki potęgę, do której należało coś podnosić. - Siadaj i dobrze pomyśl; albo radio, albo u mnie oblejesz.
Trochę długi ten wstęp. Zmierzam do tego, że choć matematyk ze mnie kiepski wiem, że 40 procent to mniej niż 60 procent. Każdy wie, że w niedzielę w Polsce wygrali ignoranci. Najmarniejsza z marnych frekwencja oznacza nie to, że Sejm wybrało sobie tylko dziesięć milionów Polaków ale to, że wokół żyje aż siedemnaście milionów dyletantów i profanów.
Zastanawiałem się po niedzieli, czy na morzu tych fatalnych informacji widać jakąś wysepkę optymizmu. Tak, jest nadzieja, że ta rzesza olewaczy skutecznie odebrała sobie prawo do krytyki nowej rzeczywistości. A już się zapowiada, że wesoło nie będzie. Nie mówię o tym, że "kaczyzm" pokonał "diabelstwo z Krakowa", bo jedni są warci drugich, ale o tym, że na Wiejską wpełzli ludzie Leppera, Olejniczaka, Giertycha (choć była nadzieja, że ten wariat przepadnie) i Pawlaka. Wpuściła ich tam obskurancka większość.
Pisałem już kiedyś z lekkim żalem, że pokolenie trwa tak długo. Jakoś naiwnie wierzę, że nim miną trzy, cztery sejmowe kadencje, do większości dotrze, że nie warto marnować głosu, nie korzystając z niego. Mój kandydat przepadł, niesłusznie, ale szedłem na wybory z myślą, którą ładnie wyraził w "Rzeczpospolitej" Jerzy Sosnowski (pisarz, dziennikarz Programu Trzeciego Polskiego Radia): "głosowałem nie dlatego, że byłem pewny uczciwości moich kandydatów, ale dlatego, że tę uczciwość założyłem z zacisniętymi zębami".
Współczuję sobie i swojemu krajowi. Kiepskiego wyboru. Bałaganu, który zapanuje. Ślepoty większości rodaków. Durnoty tych, którzy zostali w domach.