31 maja 2005

Spacer z pawiem


Fot. Grazyna Makara

Masło Masłowska

Bergman mawiał podobno, że artysta ma czasem ochotę zwymiotować na publiczność, spuścić spodnie, wyjść i powiesić się. Dokładnie tą drogą podąża, przepraszam Bergmana za nadużycie słowa artysta, Dorota Masłowska. Gazety piszą o tej młodej emigrantce z Trójmiasta, że jest "enfant terrible i cudownym dzieckiem polskiej prozy w jednym". Zgadzam się, pod warunkiem, że mówimy o prozie murów pomazanych sprayem, przypominających bazgroły z miejskich szaletów gdzie najskuteczniej błyszczy się zdaniem o dupie, dupczeniu, wymiotach i miłości francuskiej. Trawestując tytuł jej (a może Jej, bo to dla niektórych królowa) nowej książki, panna Masłowska ma już za sobą pawia puszczonego na publiczność (niejednego), właśnie spuściła spodnie i udowadnia, że po ciąży (czyżby reaktywacja cyklu "poczytaj mi mamo?") jej ciało już nigdy nie będzie takie samo. Co gorsza wyszła z drukarni i zbliża się do szubienicy. - Kurwa - krzyczy nagle. - Co za poje... (idiota?) skręcił ten stryczek! Gdybym zdech... (zginęła?) znów byłoby o mnie głośno! Co ja mam teraz, do kur... (jasnej ciasnej?) pisać, bajki dla dzieci? Boże, uchowaj najmłodszych przed tą grafomanką.

Masłowska zachowuje się jak nomada i szahidka w jednej osobie. Wierci się, nie może sobie znaleźć miejsca i zerka spode łba zakrytego hip-hopowym kapturem komu by tu swoimi zdaniami przypieprzyć, że zniżę się do najwyższego poziomu jej języka. "Newsweek" zapowiedział niedawno na okładce "bombę literacką o dużej sile rażenia", "Gazeta Wyborcza" ucieszyła się, że Dorota Masłowska napisała drugą książkę, "Paw królowej", i że to świetna jest rzecz. Jak wiemy zarówno "Newsweek" (zamorska centrala) jak i "Wyborcza" nie są w tych dniach nieomylne. W sprawie tej publikacji również. I piszę to, choć nie znam całości "Pawia". Świadomie, bo sądząc z udostępnionych fragmentów - "dupa", "chuj", "obczajanie", "kał", "cyce" z początku książki nie rożnią się niczym od "penisa" czy "skrobanki" ze środka wydawnictwa.
W końcowej scenie marnego filmu "Ósma mila", Eminem walczy z innym facetem w spodniach z kroczem u kolan na słowa rapowej piosenki. Zabawmy się z Masłowską, bo zdaje się, że o to dziewczynie chodzi.

"Koniec kłamstw, koniec cynizmu, musisz to wreszcie przyznać, to straszna żenada być mężczyzną znaczy nie mieć nic realnego do roboty w życiu oprócz ściągania z internetu o dupie i cycach bez fabuły żadnej filmów i bez napisów, bez egzystencji ludzkiej prób zgłębienia tajemnicy. (...) Dziś flagę wywieszam przez swe okno, nie chcę wąsów ani brody, chcę mieć cycki i pochwę, chcesz to ci obiad zrobię, mogę ci nawet pogryźć, mogę ci nawet połknąć, bo nie jest w końcu winą twoją, że musisz być tobą, sorry".

"Nie przepraszaj autorko tych marnych bazgrołów, chyba, że z powodu pustki swojej głowy masz już dość dołów. To nie nasza, facetów, wina, że zrodziłaś się jako dziewczyna, że musiałaś młodo poczuć jak to jest dawać życie miłości owocu. Żałujemy, że nikt cię nie oświecił, że nie jesteś wybrana żeby pisać o rodzeniu dzieci. Może powinnaś dłużej pożyć, żeby nam nie zarzucać, że chcemy jedynie którejś włożyć. Świat cały scyniczniał, jak pisze Głowa, więc się nie przypieprzaj, że winna jest faceta połowa. Bycie mężczyzną to żadna wąsiasta żenada, to raczej stojąca mocniej na ziemi konkretna jest sprawa. Różnica między nami jest też taka, że my po urodzeniu dzieciaka, walnęlibyśmy raczej z bólu pięścią w stoł, a nie siadali do komputera klawiatur."

Na wzór grzwien dla marnych graficiarzy, przydałby się może indeks zakazanych młodziutkich pisarzy. Rym niezamierzony.

30 maja 2005

Generacja COŚ

Przed wakacjami znów słychać lamenty młodych Polaków, że "muszą stąd wiać chociaż na dwa-trzy miesiące, bo zgniją do reszty". Z braku pieniędzy i perspektyw, jak rozumiem. Już na początku zeszłego roku przez gazety przewaliła się dyskusja: uciekać z kraju, czy czekać w nim na swoją szansę, która nigdy się nie objawi.

Mało brakowało żebym wtedy z metalową tubą w jednej ręce i stertą Opinii wyrwanych z Wyborczej w drugiej, wdrapał się na ostatnie piętro Pałacu Kultury, stanął twarzą do Dworca Centralnego i krzyczał: róbmy swoje! Ileż można czytać: "mam dość tego kraju", "nic mnie tu nie trzyma", "nie mam żadnych perspektyw", "o Boże jak tu brudno" albo "w tym kraju nie ma dla mnie miejsca". Ileż można?!

Dlaczego polski student ostatnich lat nie robi nic innego tylko bierze pióro i miesza z błotem swój kraj? "W tym roku, jak Bóg da, zostanę magistrem socjologii i zaraz potem zamierzam wyjechać z tego kraju. Ten kraj to Polska" - pisał (GW z 27 lutego, 2004) Michał Danielewski. Nie śmiem posądzać go o krótkowzroczność ale coś mi jednak nie gra. Pisze on, że "mamy dwie możliwości - albo zawał przed czterdziestką, albo wysiądzie wątroba". Otóż nie studenci-malkontenci. Jest jeszcze droga trzecia - róbmy swoje! Pracujmy, uczmy się, rozwijajmy, pomagajmy tu i teraz. Dlaczego nie zbudować "generacji COŚ"?

Dlaczego nie zrobić kroku naprzód, nie przestać narzekać, zostawić studiowanie map Europy pod kątem szukania tam swojego miejsca? Dlaczego nie zostać tu i robić swoje? Przecież nie po to rodzice dawali wam pieniądze na lekcje angielskiego, hiszpańskiego czy francuskiego żebyście mogli lepiej zrozumieć swojego pracodawcę w pubie w Londynie albo na plantacji truskawek w Hiszpanii czy we francuskiej winnicy.

Ciekawe co powie Michał Danielewski kiedy każdego dnia po kilka razy będzie słyszał: Mr Michal, you should clean these dishes better (Panie Michale powinien pan myć te talerze dokładniej) albo jak zareaguje inny młody student, któremu francuski pracodawca będzie wybrzydzał: Monsieur Nowak, ces garappes de raisin doivent etre plus grandes (Panie Nowak te winogrona powinny być bardziej dojrzałe).

Rozumiem naukowe powody emigracji młodych Polaków. Ktoś jedzie na studia podyplomowe czy doktoranckie, ktoś inny chce podszkolić język ale jaki sens ma wyjazd młodego wykształconego człowieka do pracy jako opiekunka do dziecka czy Myszka Miki w Disneylandzie? Stawiajmy sobie poprzeczkę znacznie wyżej. Szanujmy się. Nie pozwólmy, żeby przez kolejne lata w świadomości Niemców, Francuzów, Brytyjczyków lub Włochów Polak funkcjonował jako ten, który za każde pieniądze zrobi wszystko. Bo uciekł z kraju "nędzy i rozpaczy" i jest mu wszystko jedno co, gdzie, za ile byleby na Zachodzie. A Zachód też potrafi wyjść bokiem. Obywatele Zachodu też plują na swoich polityków, też narzekają na korupcję, też klną na czym świat stoi, że nie ma pracy, że leczenie kosztuje, że w telewizji same Big Brothery, Bary i tym podobne produkcje.

Nie spadajcie! Zostańcie tu i walczcie! Pokażcie, że stać was na więcej niż tylko narzekanie, że Warszafka jest brudna, że piwo za drogie, że molo w Sopocie się rozpada, Krupówki zawsze zapchane, a niektórzy to nawet oscypki podrabiają! Co z tego, że nad Wisłą w modzie są ostatnio tak puste słowa jak kreatywność, mobilność, wyścig szczurów? Nad Sekwaną, Tamizą, Menem czy Duero czeka na was to samo tylko w innym języku. No i może czasem przy lepszej pogodzie.

Róbcie swoje tu, w Polsce!

24 maja 2005

Stosunek z pilotem

Zdarza mi się co pewien czas odbywanie zappingu, czyli dość perwersyjnego stosunku z pilotem telewizyjnym. Najczęściej wypada to w czasach potwornej chandry kiedy ogłuszony alkoholem leżę na kanapie i, jak na psychicznego masochistę przystało, okładam się miernotą kolejnych programów. Zgodnie z definicją profesora Lwa Starowicza powoli, pieszcząc wypukłości partnera, próbuję dojść do przyjemnego momentu zamknięcia oczu i osunięcia się na jedną lub drugą stonę łóżka. Jednak z Domagalik nie mogę.

Natrafiłem na panią Małgorzatę w TVN STYLE. Mówiła tak szybko i zdecydowanie, że gdybym był bardziej pijany poderwałbym się pewnie z pleców i zakrzyknął do ekranu: TAK JEST PIERWSZA PRAWDZIWA FEMINISTKO RP! Wytrzymałem do końca tego wywiadu z dwóch powodów: po pierwsze podnieca mnie słuchanie kiedy o mężczyznach mówią tacy ludzie jak Domagalik, Dunin, Kostrzewa (Yga) albo Szymon Niemiec, po drugie pani Małgorzata zaczynała mówić o swoim pisarstwie. - Dwa tygodnie (a może to były miesiące? tak, czy inaczej strasznie długo - dop. JK) pisałam swój pierwszy felieton - zdradziła harpia polskiej felietonistyki. - No ale teraz...

Pomyślałem potem, że może to jednak nie była zwykła kokieteria kobiety z przerośnięta ambicją, tylko stan, w którym i ja dzisiaj się znalazłem? Bo o czym tu pisać, żeby się nie narazić na zarzuty o grafomaństwo, brak spójności myśli lub zbyt zwięźle wyłuszczony sens? Polityki nikt nie cierpi, policja albo sama sobą kupczy albo handluje narkotykami, sędziowie piłkarscy też zachowują się jak prostytutki, jakiś dureń zakłada na siebie koszulkę z napisem "nie płakałem po Papieżu" i wydaje mu się, że właśnie stoworzył instalację niczym Nieznalska, a w rzeczywistości to jego instalacja miała poważne zwarcie, ktoś nominował profesor Szyszkowską do nagrody Nobla i ona się dziwi, że ludzie dostają szału, prezydent Kaczyński mówi, że obywatelom to on pozwoli na Paradę Równości, ale gejom nie, minister Środa łka, że kobiety w reklamie mają tak ciężko, że im nawet spodnie z tyłka spadają ale ślepa jest w swoim równouprawnieniu, że facet z proszkiem przy pralce pokazywany jest jako skończony debil ze szkłami powiększającymi na nosie zamiast okularów.

Nic to jeszcze - dryblas Giertych robi wszystkim nadzieję, wyjeżdża na Białoruś i wraca, KRRiTV chce żeby użytkownicy internetu płacili haracz (zwany w niektórych środowiskach abonamentem) dla radia i telewizji, żeby te mogły mnożyć "Herbatki u Tadka", "Europy da się lubić" i inne misyjne programy na poziomie audycji Romana Czejarka. Do tego wszystkiego płaskonosy Gołota nawet minuty nie jest w stanie wytrzymać na nogach, znów pada pod ciosami lepszego ale bezczelnie "nie wyklucza, że wróci na ring". W środę zaś finał Ligi Mistrzów, w którym oczywiście nie ma polskiej drużyny choć niektórzy wierzą, że to nasz finał, bo w końcu Dudek jeździł kiedyś pekaesem na Śląsku. Nawet gdyby w bramce Liverpoolu stał czarny jak noc Etiopczyk, Polacy wynaleźliby mu prababcię z sąsiedniej wioski, która przed laty wyemigrowała z Polski w poszukiwaniu prawdziwej kawy.

Sami państwo czytają, że nie ma o czym mówić. A życie chodzi sobie obok.

23 maja 2005

Niech nam...


Dobrego startu zycze Panstwu na nowy dzien.

Mistrz ma kłopot



Po przeczytaniu tej ksiazeczki nie mam juz watpliwosci, ze pan Gabriel ma klopot z patrzeniem na dzieci. Po "Rzeczy o mych smutnych kurwach" strony "O milosci i innych demonach" pokazuja to wyraznie, choc minelo przeciez troche czasu miedzy jedna publikacja a druga.

Mlody ksiadz Cayetano mowi do nastoletniej, rzekomo opetanej, zamknietej na zyczenie ojca w klasztornej celu Siervy Marii, ze: (...) kazdy kes i lyk kazdy maja jej smak, ze zycie to ona o kazdej porze i w kazdym miejscu, do ktorego to wszechistnienia Bog jedynie ma moc i prawo, i ze za rozkosz najwyzsza mialby dla serca swego, gdyby mogl umrzec z nia razem.

Nie zdziwilymbym sie gdyby te opowiesci Kolumbijczyka Marqueza powstawaly po wciagnieciu dzialki marihuany i zapiciu jej szklaneczka whiskey.

Mieszkańcy egzotycznego kraju



W Duzym Formacie mowi Artur Zmijewski, artysta. Dzis niewiele trzeba, zeby sie tak nazwac ale on akurat czasem mowi do sensu: Kalectwo moze uwodzic tak samo jak uroda, fizyczna deformacja wyroznia. (...) Imponuje mi autonomia i brutalnosc swiata ludzi niepelnosprawnych. Oni nie chca, zeby sie nad nimi uzalac. (...) sa jak mieszkancy innego, egzotycznego kraju.

17 maja 2005

Pokolenie szacunku

Podoba mi się zdanie, które przeczytałem niedawno w Polityce, że są takie gazety w Polsce, które można by nazwać bulwarówkami, gdybyśmy tylko mieli jakieś bulwary nad Wisłą. Jedna z nich, środowy numer Faktu, pewnie już całkowicie wyszła z kiosków. Redakcja uczciwie ostrzegła, że tylko dziesięć tysięcy pierwszych osób dostanie kupon na album "Ojcze nasz". Nie uprzedziła czy w prezencie dorzuci ekskluzywne wydanie wniosków rozwodowych rodzin, które dla Faktu wymieniły się żonami.

Gazeta Wyborcza, która od momentu choroby Adama Michnika, codziennie coś dodaje, ale już nie politycznie a praktycznie, wymieniła przepisy kulinarne na album "Nasz papież". Po chwili, zgodnie z maksymą współczesnego świata "hipokryzja zawsze w cenie", wydrukowała tekst "Papa polo", w którym gromi wydawców płyt dokumentujących pontyfikat Jana Pawła II. Oprócz płyt znakomitych - odkrywa Wyborcza - są i karygodne. Wszystko to prawda, ale najpierw kończące tekst pytanie: jak te płyty mają się do apelu Episkopatu o niewykorzystywanie wizerunku Papieża Polaka do celów komercyjnych, redakcja powinna zadać sobie.

W moich bielawskich czasach, kiedy byłem młodym mieszkańcem podnóża Gór Sowich, na szafie w pokoju stała błękitna figurka Matki Boskiej z białą, odkręcaną aureolą. Do środka nalewało się wodę święconą i trzymało latami jako amulet. Ja napełniłem tę figurkę w Licheniu, który wtedy jeszcze nie był tym potężnym Licheniem co dziś. Z Naszym Papieżem jest podobnie. W tych dniach, a to z okazji miesięcznicy śmierci, a to z okazji rocznicy zamachu lub urodzin Jana Pawła II gazety, telewizje czy radia napełniają sobie Nim konta. Wydają płyty, filmy, drukują kalendarze. Biskupi dobrze przeczuli, co się stanie. Szkoda, że ich apel na niewiele się zdał. Podobnie jak - serce się kraje, że muszę tak napisać - jak niewiele znaczyła Jego śmierć.

Pani domu daje czytelniczkom do wyboru torebkę lub witrażyk papieski, z kolan powstaje nagle nawiedzony ruch oazowy, moje miasto zalewają plakaty z hasłem wzywającym do przybycia na Plac Piłsudskiego, żeby pokazać jak silne jest pokolenie JPII (pisowania zgodna z logotypem, który wkrótce ktoś pewnie zarejestruje). Wniosek jest jeden: albo tym ludziom się strasznie nudzi albo rzeczywiście czują się nagle samotni. Tylko po co ta przesada i fałsz? Długość pokolenia nie jest z gumy. Nie można dziś być pokoleniem JPII, a jutro 11.09, kiedy indziej zaś pokoleniem Big Brothera czy poszerzonej Unii Europejskiej.

Marzę, żeby w tym pędzie pokoleń wygrało jakieś najmniej porażone głupotą. Może pokolenie szacunku?

15 maja 2005

Dbajmy o pamięć

Lubię ludzi, którzy z reguły milczą. Zabierają głos tylko wtedy, kiedy mają coś mądrego do przekazania. To rzadkość. Dlatego tak spodobał mi się wywiad z Tadeuszem Konwickim (Bikont i Szczęsna, Gazeta Świąteczna). Są trzy cytaty, które warto powtórzyć.

1. Pamięć to w tej chwili nasz najbardziej anemiczny organ. Popatrzcie ilu współczesnych pisarzy, którzy odeszli, dziś nie istnieje, przepadli.

2. Anegdota antyradziecka: Zesłaniec, bezludna wyspa, rozpadająca się chata, 40 stopni mrozu,. Stukanie do drzwi, ten otwiera, a tam taki sam zesłaniec jak on, tylko z wyspy obok. Pyta, co słychać. Toczy się dialog: - Była wojna, straszna wojna. - A kto z kim walczył? - My z Niemcami. - No i kto wygrał? - My. - Szkoda - odpowiada zesłaniec z sąsiedniej wyspy.

3. Niestety to już nie anegdota: Doświadczenie uczy nas, że ci, którzy odznaczyli się prawdziwym bohaterstwem, często są zapominani, a na historycznej scenie brylują hałaśliwi i krzykliwi hochsztaplerzy.


Gazeta Swiateczna

Nieurodziny

Chciałbym mieć dzisiaj urodziny. Może dostałbym od M. tort z 28 płonącymi świeczkami. Wśród hałasu dość bliskich mi osób mógłbym bezkarnie sobie czegoś życzyć. Zdrowia? Szczęścia? Pomyślności?

Życzę sobie w dniu nieurodzin... czasu. Choćby na nadrobienie zaległości w czytaniu. Spotkanie z książką daje nam więcej ziaren prawdy niż niejedna rozmowa. Zdania zapisane są wcześniej długo trawione.

Słowa wypowiedziane niosą w sobie zbyt duży ładunek niepewności co do intencji autora. Czy były szczere? Czy ktoś nie chciał nas czasem obrazić? Trudno zgadnąć. Padły zbyt szybko. Przeleciały przez motylą siatkę.

Autor milczał? A więc mówił znacznie więcej niż nam się wydaje.

13 maja 2005


Jeszcze dwa dni takiego chlodu w maju, a bede pierwsza ofiara mrozu w Polsce od konca zimy. Moze jak slonce sie wreszcie przebije, odtaje

10 maja 2005

Schizofrenik Belka

Kocham schizofrenię, chciałem ogłosić jeszcze kilka dni temu. Wydawało mi się, że oryginalnie jest żyć w kraju, którego najnowszą polityczną historię piszą schizofrenicy. Tacy, co to zjawiają się w kilku światach jednocześnie. Już nawet przygotowałem sobie ściągę z przyczyn i objawów choroby. Dowiedziałem się, że narazie nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: co wywołuje schizofrenię, ale hipotezy się plenią. Raz są to czynniki genetyczne, innym razem środowiskowe, czasem u chorego zaburzona jest równowaga neuroprzekaźników albo do głosu dochodzą sytuacja rodzinna lub stres - nagły albo przewlekły. Jeszcze gorzej z objawami, bo ponoć można je podzielić na pięć kategorii: pozytywne, negatywne oraz zaburzenia nastroju, myślenia i zachowania.

Za mistrzów schizofrenicznego gatunku postrzegałem dwóch panów, niech będzie trzech, przy dokładniejszym liczeniu: Kaczyńskiego (w dwóch odsłonach) i Belkę. Ale potem doszedłem do wniosku, że przecież całe to towarzystwo podpada pod przytoczoną wcześniej definicję. Szczególnie, że - jak tłumaczą znawcy - symptomy pozytywne schizofrenii to nie są, broń Boże, dobre objawy, to zwykłe omamy i urojenia. No ale wszyscy mnie nie obchodzą, nawet Kaczyńscy już przynudzają mamrotaniem pod nosem. Noskiem, przepraszam. Ostał mi się ino Belka.

Podobał mi się ten człowiek. Za bezkompromisowość, zdecydowanie, jasną wizję swojej pracy, za mówienie wprost, za perfekcyjne odgrywanie "bycia ponad to bagno", za szczerość do bólu, za to, że umiał powiedzieć do sejmowego tałatajstwa "do roboty". Wreszcie za to go szanowałem, że jak czegoś nie wiedział (albo wolał nie wiedzieć), to nie kręcił, nie oszukiwał. Podobał mi się kiedy, nie wprost, strawestował Wałęsę mówiąc, że nie chce ale musi rządem kierować do wyborów. Także w jego kpiarskim stylu było przystąpienie do partii, która jest w opozycji do jego rządu, w końcu, jak mówi marszałek Nałęcz, jest maj - każdemu wolno kochać. Ale Marek Belka przesadził. Zawiódł moje zaufanie.

W niedzielę mówił do kombatantów, że "chciałby wierzyć, że padną tam (w Moskwie) uczciwe słowa prawdy o bohaterstwie lat wojny, ale i o zdradzie i o zniewoleniu lat powojennych. (...) Zło trzeba nazwać złem, a dobro - dobrem. Te słowa należą się także Polakom." W poniedziałek, już po dumnym i mocno wybiórczym występie Putina, Belka zapytany co sądzi o milczeniu na nasz temat, odparował "nie słyszałem, nie będę komentował".

Ja też byłem zdziwiony, że moskiewska parada zaczęła się tak wcześnie rano, ale, na szczęście, nie jestem premierem. On ma obowiązek słuchać takich przemówień, a przynajmniej o nich słyszeć. Chociaż tyle, "szefie" rządu. Chociaż tyle.

09 maja 2005

Filozof w skórze człowieka

Jak go nie uwielbiać? Filozof a człowiek.

Leszek Kołakowski pisząc o nowej książce Zbigniewa Mentzla streszcza ją tak: "Narrator zawozi ojca do apteki, gdzie ojciec wiele lat pracował i gdzie jest dla niego przyjęcie pożegnalne. Narrator zawozi też tort i przywozi kwiaty." Może ktoś powie, że nie jest to opis podniecający ciekawość czytelnika - pisze Kołakowski. Ale, broni swego, podobnie można by streścić na przykład Odyseję ("Wojak wraca do domu i choć ma po drodze kłopoty, dociera tam w końcu") albo Pana Tadeusza ("Młodzieniec przyjeżdża do dworku, spotyka młodą pannę i mimo pewnych trudności pobierają się").

Mistrz.


Bialowieza. Nie pamietam juz jakim cudem to drzewo trzymalo sie bez korzenia ale ciekawie bylo polozyc glowe... w drzewie

06 maja 2005

Prawo krótkiej pamięci

Człowiek, przez którego, a raczej dzięki któremu te Zapiski są zapisywane, nazywa się Ryszard Kapuściński.

Na zakończonym niedawno w Nowym Jorku międzynarodowym festiwalu literatury "Głosy z całego świata" mówił on o pracy dziennikarzy w czasie katastrof i w ogóle koszmarze współczesnego dziennikarstwa. Dał przykład: dwa tygodnie po grudniowym tsunami spotkał kolegę fotoreportera, który, załamany, mówił, że nikt nie chce już patrzeć na wstrząsające zdjęcia ze zniszczonych przez fale miasteczek Indonezji. Uznano ten temat za przedawniony.

Dla Kapuścińskiego "wielką słabością współczesnych mediów jest prawo krótkiej pamięci, które zupełnie świeże wydarzenia spycha do szuflad już nie tylko historii, ale wręcz archeologii".


Mam wrażenie, że to prawo odnosi się nie mniej skutecznie do konsumentów mediów. Tych, którzy w swojej króciutkiej pamięci nie mają nawet czasu na dostrzeżenie, że nagłe, przesadnie eksponowane uwielbienie dla nowego papieża jest szalenie nieszczere i naiwne. Przecież minął dopiero miesiąc...

04 maja 2005


Kiedys ta woda sie uspokoi, a drzewa w niej odbite znow stana wyprostowane i dumne

Przepaść epok

Anna Wintour i Julia Hartwig. Zabójcza naczelna "Vogue'a" i urocza poetka. Co łączy obie panie? Znajomi, nazwiska znajomych.

Przede mną dwa numery "Wysokich obcasów". Między nimi miesiąc. Na okładce marcowego trzymająca błękitny pled w fioletowo białe plamki Julia Hartwig, na tytułowej stronie numeru kwietniowego uśmiechnięta (chyba szczerze), z plikiem karteczek i ciemnymi okularami, Anna Wintour.

Poetka była żoną Artura Międzyrzeckiego, znała "Chmurę i Topornickiego, czyli Stroińskiego i Gajcego". Wpadła z wierszami do Miłosza. Pracowała z Jerzym Putramentem. Bawiła na przyjęciach z Picassem, Aragonem, Eluardem. Związała się z Ksawerym Pruszyńskim. Dyskutowała ze Słonimskim. Z Tuwimem piła kawę. Z Herbertem mówiła nie tylko o poezji, bo "to nie był temat do gadania". Upajała się rozmową z Jerzym Turowiczem.

Anna Wintour lunch je z Karlem Lagerfeldem z Chanel, kolację z Johem Galliano od Diora. W restauracji wyściskała Andy'ego Warhola, który jednak za jej plecami uznał, że ubiera się fatalnie. Dla przyszłej naczelnej "Vogue'a", gardzącej campbellowską zupą z puszki, to musiała być potwarz.

Co łączy obie panie poza wybitnymi znajomymi? Przepaść epok.

03 maja 2005


Zabielone mokradla w Kampinosie

02 maja 2005

Uciekajcie

Jeśli jeszcze jesteście w domu, jeśli ciągniecie zapałki za wyjazdem lub przeciwko, nie miejcie wątpliwości. Ruszajcie przed siebie. Jeśliście z mazowsza zaszyjcie się w Kampinosie. Najlepiej z rowerem i aparatem. Uwaga na żmije, sarny i mokre ścieżki wokół bagien... polecam.


Ona juz nie zyla ale jej koleznaki maja sie swietnie


Kampinos, 2 km od cmentarza w Palmirach. Sam cmentarz to tez niesamowite miejsce


Bagno-mokradla w Kampinoskim Parku Narodowym