Prawie jak prezydent
Czy można się obrazić na swój kraj? Tak po prostu powiedzieć mu: mam dość twojego kołtuństwa, zaściankowości, miernoty. Zwrócić się do większości z wyrzutem: męczy mnie wasze ograniczone postrzeganie świata, drażni, że decydujecie za mnie w bardzo ważnych sprawach, że jesteście zwykłymi tchórzami. Czy można ogłosić: wypisuję się z tego siermiężnego społeczeństwa, nie chcę mieć z wami nic wspólnego, żegnam?
Pytam, bo gdzie się nie rozejrzę słyszę: to niemożliwe, dramat, szlag by to trafił. Jest tak pewnie dlatego, że "mniejsze zło", które wybrali moi znajomi, wygrało właśnie w dużych miastach, wśród ludzi bardziej wykształconych, którzy albo już mają się dobrze w swoim kraju, albo z racji młodego wieku i posiadanej wiedzy czują, że najlepsze dopiero przed nimi. Oni się sparzyli. Ich zawiedzione nadzieje na długo zostały przetrącone. Bardzo skuteczna większość (mówię li tylko o tych, którzy w ogóle ruszyli się z domu) w kompletnym amoku i zaślepieniu zafundowała nam rządy jednej, zakompleksionej, zatrwardziałej, posłusznej sobie wzajemnie rodziny.
Nie mówię, że Tusk był świetny, a Kaczyński do bani. Gdyby podział był tak prosty, wynik może byłby inny. Tusk, szczególnie pod koniec, odpuścił. Dał sobie zrobić fatalne zdjęcie na afisz, przestawał mieć cokolwiek do powiedzenia poza "Polska będzie naszym wspólnym domem", mówił nazbyt patetycznie, aż zmuszał do sięgania po rezerwy cierpliwości. Tak, Tusk nie był mistrzem. Chodzi o to, że Lech Kaczyński tym bardziej nie był godzien wygranej.
Nie może - inaczej - nie powinien, być prezydentem Polski ten, który zanim zacznie zdanie wydaje z siebie niekontrolowane dźwięki, niczym niemowle zachłystujące się możliwością otwierania ust, który nie ma elementarnej ogłady, któremu brakuje dystansu do świata, do siebie, do przeciwników. Wreszcie nie powinien być prezydentem Polski ten, który chodzi na sznurku równie mocno zaślepionego brata, pseudoduchownego Rydzyka oraz właściciela partii - samoobrony przed wierzycielami. Lepper sam zresztą przyznał, że Kaczyński "dzięki nam wygrał wybory prezydenckie". Coż, prawie jak prezydent, a prawie robi kolosalną różnicę.
Profesor Władysław Bartoszewski pocieszał przegranych, że "prezydent nie rządzi". Zgoda panie profesorze ale w polskiej sytuacji sprawa się komplikuje, bo na oczach i uszach świata, w poważnym tonie, zwycięzca zakomenderował: "Panie prezesie, melduję wykonanie zadania". Brat z Pałacu ogłosił bratu z Sejmu, że jest do usług. I to, w całym tym prezydenckim zamieszaniu, było największym nieszczęściem. A teraz stało się faktem - skupienie pełni władzy w kraju w rękach jednej rodziny, ludzi którzy pokazali, że są gotowi wyprzedać wolność ogółu dla sukcesu jednostki.
Ojciec dyrektor z Antyradia, Michał Figurski, przywitał ponoć słuchaczy czułym zdaniem: "w zaistniałej sytuacji, przed ciężkim okresem jaki czeka Polaków przez następne pięć lat, chciałbym się z Państwem podzielić moją głęboką refleksją - k u r w a m a ć". Miejmy nadzieję, że bardzo źle nie będzie. Jak mówią śmierć zamyka oczy nieboszczykom i otwiera żywym. Liczę na to.